Ponieważ jestem teraz w ostatniej klasie liceum, a matura zbliża się wielkimi krokami, naszło mnie na refleksję na temat przebiegu mojej dotychczasowej edukacji. I nie, dzisiaj nie będzie narzekania na niekompetencje twórców szkolnych curriculum ni projektantów całego naszego systemu szkolnictwa (chociaż to temat rzeka, upomnijcie się kiedyś, to wam podam te sto powodów, dlaczego w naszym kraju żmudna edukacja kończy się zazwyczaj pracą na kasie w McDonald's, pomimo tego, że państwo się tak strasznie stara). Dzisiaj powspominamy sobie bytność w kolejnych instytucjach edukacyjnych oraz absurdy z nimi związane.
Loża szyderców w wydaniu licealnym
Obserwując zachowania niektórych osób z mojego otoczenia w ostatnim czasie zauważyłam ciekawe zjawisko. Dni do egzaminów majowych odlicza się w każdej chwili, w klasie wytworzyła się nieciekawa atmosfera, w której wszyscy gotowi są się nawzajem pozabijać, byleby po trupach dotrzeć do swojego celu. Czy dobre to czy nie, pokaże jeszcze czas, jednak z pewnością ciężko jest pochwalić chęć zgnojenia dawnych przyjaciół w wyścigu po dosięgnięcie własnych (często chorych) ambicji. Tak, wygląda tak cała moja klasa, bez żadnych wyjątków. Zdarzyło się, że w jednym miejscu zgromadzono 30kilka jednostek o planach podboju wszechświata. Cóż, każdy ma swoje własne pragnienia i ja nigdy w te należące do innych osób nie ingerowałam. Mogę sobie po cichu pomyśleć, że ekonomia czy prawo to straszna nuda i trochę pójście po najmniejszej linii oporu, zero kreatywności, ale nigdy nie zaśmieję się nikomu w twarz, że jest idiotą, bo nie potrafi malować. Skandal, przecież kiedyś umiejętność posługiwania się podstawowymi przyrządami rysunkowymi zaliczana była w poczet wymagań stawianych przed przedstawicielami stanu inteligenckiego, podobnie jak gra na jakimś instrumencie, ale cóż, czasy się zmieniły, no trudno. Szkoda, że nie wszyscy są w stanie zdobyć się na to minimum taktu i co i raz przychodzi mi słuchać, że jestem do czegoś za mało inteligentna, bo przecież interesuję się sztuką, a to taka trywialna sprawa...
Wykwalifikowani od lat najmłodszych
To takie zabawne, jak tylko przypomnę sobie podobną sytuację ze szkoły podstawowej, wszystko było tak samo, jedynie powód szyderstwa trochę inny. Otóż moi państwo, czy pamiętacie jeszcze czasy, gdy nauka nie była "w modzie"? A może wciąż nie jest w niektórych szkołach (nawet liceach)? Może tak, może nie, ale jedno jest pewne: w podstawówkach i gimnazjach to ze świecą szukać pilnych uczniów, którzy nie boją się o swoje życie.
Wiecie co, nigdy nie miałam problemu z nauką. Nie chodzi o przechwałkę, ale moja średnia do czasów liceum nigdy nie spadła poniżej 5. Najciekawsze jest to, że w osiąganie takich wyników wkładałam praktycznie zerowy wysiłek - nie robiłam nic i leniłam się bardziej niż wielu dwójkowych uczniów. Czegoś takiego jednak dzieciakom nie przetłumaczysz - od najmłodszych lat przypięto mi więc nalepkę "KUJON" na czoło. Wyobrażacie sobie, że przez całe 9 lat edukacji nie byłam w stanie zjednać sobie niczyjej przyjaźni? Wracałam do domu wściekła i rozżalona jednocześnie, nie rozumiejąc ironii sytuacji, w jakiej się znalazłam. Zwierzałam się mamie i jako jedenastolatka w podstawówce byłam jeszcze w stanie nie przejmować się opinią innych i iść pod prąd, tak jak mi radziła. Kryzys przyszedł dopiero później.
Asy z siódmej klasy (w dresie)
Na czas pobytu w placówce edukacyjnej pod szumną nazwą "gimnazjum" (w dawnych czasach przecież tej samej terminologii używało się do określenia szkoły o bardzo wysokim poziomie, do której ciężko było się dostać. Odsyłam do "Syzyfowych Prac" chociażby), przypada chyba najtrudniejszy okres rozwoju osobowości młodego człowieka. Okres dojrzewania, okres buntu, jak zwał tak zwał, ale każdy prawie ma wtedy zaniżoną samoocenę i poszukuje akceptacji ze strony innych ludzi. I mnie nie mogło to ominąć.
Nie poszłam do gimnazjum rejonowego, ponieważ chciałam za wszelką cenę odciąć się od środowiska, które dotychczas zatruwało mi życie. Rodzice namawiali mnie na szkołę prywatną (żałuję w tej chwili cholernie, że się nie zgodziłam), ale ostatecznie skończyło się na niewielkim gimnazjum w małej mieścinie nieopodal. Miałam zacząć nowy etap z czystą kartą, wreszcie znaleźć kogoś, kto by mnie zrozumiał. W podstawówce nauczyciele straszyli nas, że już niedługo laba się skończy i trzeba będzie zacząć się uczyć. Dlatego wierzyłam, że trafię w miejsce, gdzie wreszcie będę miała z kim konkurować, gdzie wreszcie znajdę motywację. Cóż, wszelkie moje nadzieje były złudne. Wybaczcie sformułowanie, ale moje gimnazjum było dresiarskie po prostu. Największą aspiracją moich trzynastoletnich koleżanek i kolegów było wyjście na szluga na przerwie, a po lekcjach wódeczka na polance w lasku. Nalepka "KUJON" powróciła jak bumerang, ale niestety im dzieciaki starsze, tym bardziej potrafią zranić (Zwłaszcza takie doborowe towarzystwo). Doszłam do paranoi, w której specjalnie nie pisałam nic na klasówce, żeby przypadkiem nie dostać piątki (nie przesadzam, to zawsze było takie łatwe). Wstydziłam się przyznać, że przeczytałam lekturę, że podobało mi się "Quo Vadis". Bałam się podnieść rękę na historii, bo "plusik za aktywność" równałby się linczowi.
Nie wiem, co sprawiło, że zmieniłam swoją postawę, ale w pewnym momencie opamiętałam się i zaczęłam być dumna ze swoich ocen. Było to chyba w trzeciej gimnazjum, kiedy zaczęłam starania o dostanie się do wymarzonego liceum. Zapłaciłam za to życiem towarzyskim, ale kto chciałby utrzymywać jakiekolwiek kontakty z taką bandą nierobów? W liceum znalazłam kilka bratnich mi dusz i to zupełnie mi wystarcza. Teraz, chociaż z podkrążonymi na fioletowo oczami od nocnej nauki i braku snu, z podniesioną głową mijam dawnych kolegów ze szkolnej ławy, którzy rozpoczęli już pracę w warsztatach samochodowych, albo koleżanki pchające wózeczki z dziećmi.
Edukacja ma nam otworzyć wrota do świetlanej przyszłości, od tego zależy nasze przyszłe życie. Dlatego apeluję do wszystkich, że nie można się wstydzić, że jest się w czymś dobrym - to tylko i wyłącznie powód do dumy.
PS: Czy wiedzieliście, że Keitha Richardsa bili w szkole? Ciekawe, co pomyśleli sobie po latach, jak ten "chuderlawy pokurcz" został jednym z największych muzyków, jakich znała historia.
PS2: Specjalnie do Siekiery- napisałam Ci piękny artykuł prawie-że o Stonesach pod poprzednim postem, przeczytaj sobie :)
Moim zdaniem gimazjum powinni zamknąć. Nie chodzi tylko o to, że lecą bezsensowne trzy lata, bo - może to zależy od gimnazjum - ale w nim się nic nie nauczysz. Dorastasz, więc wydaje ci się, że jesteś ósmym czy dziesiątym cudem świata i wszyscy powinni Ci podlegać. Zgoła inaczej wychodzi się później w liceum, ale to chyba indywidualna sprawa. Teraz moja siostra zaczęła 'gimbazę' i oprócz natłoku nauki (którego ja, chodząc do tego samego przed kilkoma laty, miałam bardzo mało) wycwaniła się do tego stopnia, że bierze się prawie za dorosłą. A jakos jak ja byłam w jej wieku to nie miałam odpałowych myśleń.
OdpowiedzUsuńCo do licealnej klasy, to u mnie nikt nie mówi o maturze, nawet o niej nie wspomina. Jest to temat tabu, bo wszyscy na tą chwilę mają to gdzieś, ja również. Ok, wiadomo, fajnie by było to dobrze napisać, no ale na Boga, siedem miesięcy charówy na to? Ja dziękuję, poczekam do ostatniej chwili i wydaje mi się, że tak źle może nie będzie.
Najlepszy był system z ośmioletnią podstawówką i czteroletnim gimnazjum. Zdecydowanie.No u mnie z tą maturą sprawa wygląda troszkę inaczej :) Jakbym pisała polską też bym pewnie zaczęła się nią przejmować dopiero w maju, bo z większości przedmiotów "egzamin dojrzałości" to po prostu farsa w tym kraju - nie mówiąc już o konieczności zdobycia zastraszających 30% żeby to badziewie zdać... Jeden wielki cyrk.
UsuńJeden wielki cyrk to będzie, jak zdam matmę, bo tego się nawet obawiam najbardziej i wątpię w te marne 30%. Jeżeli je zdobędę, to chyba na kolanach do Częstochowy podziękować pójdę!
UsuńMówisz o podstawie :D ?
UsuńTak :D Bo ja generalnie matmę rozumiem, ale tylko niektóre działy, a niektórych po prostu nie ogarniam, więc naprawdę wysoce prawdopodobne jest, że tych trzydziestu nie uzbieram, a ja jestem humanistką z krwi i kości, więc mi się nigdzie ona nie przyda, więc naprawdę zadowoliłąbym się tym pieprzonym minimum, żeby mieć maturę za sobą :3
UsuńJa też jestem humanistką z krwi i kości, ale nie lubię się tym tłumaczyć, siadam więc do zadanek i robię do oporu, aż zrozumiem. To jedyny sposób dla nas, umysłów ANTY-ścisłych, ale skuteczny.
UsuńA mi zostało jedynie tłumaczenie, bo ja tego NAPRAWDĘ nie pojmę, za poźno już, żeby materiał z matmy z wszystkich lat wykuć na blachę. A tak może coś wskóram, chociaż u nauczyciela na ocenę jakąś w miarę, a tak to się męczę na korkach, dycham nad tymi zadaniami i nic.
UsuńPrawda jest też w idiotyzmie polskiego systemu oświaty, gdzie ludzie, którzy od początku powinni się ukierunkować na coś konkretnego, muszą uczyć się rzeczy, które do niczego im się nigdy nie przydadzą...
UsuńJeśli chodzi o samą matmę to dla mnie to jest kwestia sporna, czy przydaje się czy nie, bo moim zdaniem przede wszystkim rozwija myślenie, nawet jeśli mam lekkie poczucie beznadziejności licząc podwójną całkę z funkcji logarytmiczno-trygonometrycznej.
Z tym systemem to jest prawda. Już nawet chemii nie mam, fizykii, z biologii nam pani odpuszcza... A matma? Umniem dodawać, mnożyć, dzielić, odejmować. Umiem to, co mi się przyda. Ale co mi w przyszłości na humanistycznych studiach z funkcji logarytmiczno-trygonometrycznej? Przecież nauczę się i zapomnę. I tylko czas pójdzie na marne.
UsuńTo prawda. Jeszcze najgorsze jest,że nauczyciele nie potrafią tego zrozumieć i dalej stawiają wygórowane wymagania.
UsuńChociaż tyle, że pod tym względem od przedmiotów ścisłych miałam wyrozumiałych nauczycieli, którzy pewne kwestie rozumieli :P Za to od matmy mam gościa, który chce nam coś przekazać, ale tego nie potrafi, więc wychodzimy katastrofalnie. Boję się tego co będzie z tą matmą po prostu.
UsuńNigdy jeszcze nie spotkałam się z dobrym nauczycielem od matmy. Zawsze całą robotę z tego przedmiotu musiałam odwalać sama w domu.
UsuńJa miałam fajną, w gimnazjum. Tylko co mi z tego, skoro teraz chodzę na lekcje matmy, nic z nich nie wynoszę, tylko chodzę na korki żeby mi ktoś coś wytłumaczył? To trochę chyba pomieszane jest, bo od tego szkoła powinna być.
UsuńSzkoła niestety coraz częściej mija się z celem...
UsuńBo nauczyciel pownien wytłumaczyć. Umiejętnie. A nie wziąć kasę tylko za to, że odbębnił, a ja muszę wydać drugie tyle, żeby uczyć sie tego samego, co w szkole.
UsuńDokładnie... Tak niewielu jest nauczycieli z powołania. Ja takich przez całe swoje życie spotkałam z 3-4... A było ich wiele.
UsuńMi też dobre oceny przychodziły raczej bez wysiłku, ale miałam takie szczęście, że zawsze trafiałam do przyzwoitych szkół, gdzie poziom był raczej wysoki i nigdy nie byłam uważana za kujonkę. Za to teraz ten brak wysiłku wychodzi mi bokiem na studiach. Nie bardzo potrafię się uczyć.
OdpowiedzUsuńTeż przeżyłam lekki szok jak przyszłam do liceum, gdzie wszyscy nagle byli tak strasznie ambitni. Ale wyćwiczyłam się i już umiem się uczyć :)
UsuńTo dobrze. U mnie najgorzej jest z motywacją, ale jak już się zabiorę, to jakoś mi idzie. :)
UsuńMoją motywacją jest perspektywa wyjazdu z Polski. Od zawsze miałam w sobie namiastkę duszy emigranta (to chyba u mnie rodzinne...) i wiedziałam, że lepsza przyszłość czeka na mnie gdzieś za morzami. Ale żeby to wszystko się spełniło muszę dużo pracować. Lepszej przyszłości nie widzę w wyjeździe do pracy opiekunki do dzieciaków w Londynie, ale edukacji wyższej na zachodzie.
UsuńWysoko postawiłaś sobie poprzeczkę. I dobrze. Wiesz, czego chcesz i jesteś zdeterminowana, żeby to osiągnąć. Musi Ci się udać!
UsuńMam nadzieję, bo wkładam całą swoją duszę w pracę, by to osiągnąć.
UsuńW takim razie nie może się nie udać. Myślisz już o jakiejś konkretnej uczelni?
UsuńTak, na zastanawianie się już dawno była pora :) Pierwsza tura aplikacji zamknęła się 15 października (ale to Oxbridge i medycyna w całym UK, co mnie nie interesuje, chociaż na Oxbridge spełniałam wymagania ocenowe, ale jak się okazuje nie we wszystkim są oni najlepsi, a cały prestiż kryje się przede wszystkim w nazwie). Druga tura kończy się 15 stycznia, ale ja zamierzam wszystkie formalności załatwić jeszcze przed świętami :)
UsuńIm szybciej się to załatwi, tym lepiej, z głowy będzie. :)
UsuńTeż wychodzę z takiego założenia, a poza tym wiem, że wtedy jes też trochę większa szansa, bo im wcześniej się wyśle, tym większa pula miejsc dostępnych.
UsuńTo tym bardziej trzeba to załatwić szybko.
UsuńJak oceniasz swoje szanse?
Pomimo mojego wrodzonego optymizmu naprawdę ciężko to oszacować. Na to się składa zbyt wiele czynników. Wiem, że na mój kierunek na interesujących mnie uczelniach zazwyczaj jest około 5-10 chętnych na miejsce, co znaczy, że nie jest jeszcze tak źle. Ale proces rekrutacyjny jest bardzo skomplikowany. Ofertę na uczelnię dostaję na podstawie ocen przewidywanych (te mam bardzo wysokie i tak jak pisałam, spełniają wymagania nawet na Oxford, chociaż się tam nie wybieram), rekomendacji nauczycielskiej (co w rzeczywistości wygląda tak, że ja SAMA muszę napisać kopę bullshitu na swój temat, ale muszę zrobić to DOBRZE) i personal statementu, takiego swoistego CV, w którym trzeba w około 500 słowach (tak mało! :(( ) "sprzedać się" uczelni. W pewien sposób zareklamować swoją osobę. Moim zdaniem napisanie tego dobrze jest decydujące, a ja jeszcze nie zaczęłam (chyba zabiorę się za to w przyszły weekend), więc póki co ciężko mi oceniać. Ale wiadomo, że włożę ogromny wysiłek w to, żeby było to dopięte na ostatni guzik :)
UsuńW sumie motyw przewijał się w wielu filmach, więc wiem mniej więcej jak to wygląda. To takie inne od tego, co mamy w Polsce, gdzie liczą się tylko wyniki matur. Niby przeliczenie wszystkiego na punkty powinno być sprawiedliwe, ale wiadomo, jak to u nas wygląda w rzeczywistości.
UsuńPrzeliczenie wszystkiego na punkty wyklucza możliwość spojrzenia na kandydata indywidualnie, jako na osobę, a nie numerek na liście. Moim zdaniem to dużo gorszy system.
UsuńŻaden system nie jest idealny.
UsuńTo prawda.
UsuńWiem, wiem, jestem tego świadoma;) W każdym razie liczę w poniedziałek lub piątek na telefon od tej Pani z którą mam się spotkać, chyba czeka mnie przed tym 80-godzin kursów i chciałabym je robić w wakacje a potem zdać TOEFl;)
OdpowiedzUsuńNo to bardzo ambitne plany, życzę powodzenia i koniecznie informuj mnie na bieżąco jak Ci idzie! Ja również nie omieszkam przemycać na blogu informacji o stanie mojej rekrutacji do UK :)
Usuńgimnazjum... choć skończyłam je nie tak dawno to czuję się jakbym była w całkim innym świecie chodząc do liceum (mam przyjemność na przerwach widywać się zz bandą młodzieży, ktora uważa się za dorosłych, bo poszła na szluga, wczoraj wypiła i nie zaliczyłą zgonu...). gimnazjum w pewnym stopniu też zaczyna kształtować nasz własny charakter (niektorzy próbują się przystosować, drudzy natomiast odwrotnie) i pogląd na świat, ale i tak moim zdaniem powinni je zamknąć...
OdpowiedzUsuńa co do ocen... mi one łatwo nie przychodzą, muszę siąść pouczyć się i zrobić kilka zadań, choć... to w sumie zależy od ematu i przedmiotu :)
hm... miałam przyjaciela płci męskiej (dlaczego miałam? długa historia... ale powiem, ze nei skoncyzłą sie tym, ze sie we mnei zakochał) i wydaje mi się, że mogę rzec, że one istnieją - wszystko zależy od człowieka.
Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do systemu 8 lat podstawówki i 4 lata liceum. Podstawówka to jeszcze taki beztroski okres dzieciństwa, można by go przedłużyć o dwa lata. Liceum to już prawie dorosłość. Większość osób dojrzewa momentalnie przekracając jego mury, pod wpływem starszych kolegów, którzy są poważniejsi. Gdzie tu miejsce na gimnazjum? To taki beznadziejny czas tranzytowy, kiedy nie jest się już dzieckiem, ale do dorosłości bardzo daleko. Niestety tak jak napisałaś są właśnie tacy, którym się wydaje, że są już strasznie dorośli, bo sprzedali im fajki w kiosku na stacji bez dowodu... Wiele problemów by się roizwiązało w tym kraju na kilka lat po powrocie do starego systemu. No ale cóż, pewnie stracilibyśmy za dużo kasy. Tak mnie to w Polsce irytuje, że najpierw się inwestuje pieniądze w coś gównianego i nieprzyszłościowego, a później wszyscy są zdziwieni, że nie przynosi to zysków. Ale cóż. Taka mentalność.
Usuńtak, to by był najlepszy sposób. dzici w gimnazjum... próbują byc na siłę dorosłym, pyskują, zmierzaja cie wzrokiem i myślą, że są zajebiści - oczywiście, nie można tak powiedzieć o wszystkich no ale... większość własnie taka jest.
Usuńoj, nie tlyko Ciebie. Polska to taki... dziwny kraj.
ja jakoś nigdy nie zwracałam uwagi na mojego przyjaciela w innych kategoriach niz ta, a on na mnie też - pewnie dkatego, że dzieliło nas 3 lata różnicy,a poznaliśmy siew etdy keidy on miał 14, a ja 11 lat. to był taki bardziej brat... którego zawsze chciałąm mieć. ale wyobrażam sobie Twoją wściekłość i nie dziwię się, że nie szukasz przyjacila w płci przeciwnej.
Ale wiesz co, ja bym chciała kochać Polskę. Uwielbiam uczyć się o Polskiej historii, oczywiście na pierwszym miejscu o dniach chwały i potęgi, ale również o czasach mroczniejszych, w których zawsze jednak widziano w tunelu światełko. Polacy zawsze byli przecież niesamowitym narodem. Chociaż nasze powstania zazwyczaj były beznadziejnie rozplanowane i kompletnie nie miały sensu, fakt, że przez 123 lata mocarstwom ościennym nie udało się wyplenić polskości mówi sam za siebie o naszej sile. Niestety teraz już nic z tego nie zostało. Żyjemy na zgliszczach, bez perspektywy powstania z martwych. Ja nie mam już siły, to niehonorowe i tchórzowskie, ale uciekam - to jedyna szansa na lepsze życie.
Usuńja lubię Polskę, naprawdę... to całkiem "fajny" kraj, ackzolwiek no... tak jak napisałaś żyjemy na zgliszczach... no cóż...
Usuńtak, to jest nie fair. ale wydaję mi się (przynajmniej z mojgeo dosiadczenia), że taka przyjaźń istnieje... tylko trzeba na odpowiedniego osobinika :)
Zazdroszczę Ci tego podejścia, musisz cholernie wierzyć w to, że ludzie są jednak dobrzy i jest jeszcze jakaś nadzieja. Ja już dawno ją porzuciłam.
Usuńmimo że mam wiele powodów, by tak nei sądzić to twierdzę, że nie wszyscy tacy są. zawsze znajdzie się wyjątek od reguły. ponadto uważam, ze w ludzi powinno się wierzyć :)
Usuńżycze ci tego :) narazie skup się na przyaźniach z tą samą płcią :)
Racja, ja też nie lubię generalizacji. Ale to za mało, żebym była w stanie zaakceptować polską rzeczywistość.
Usuńdla menie keidys tez było teraz już nie, anwte nie wiem czmeu sie to zmieniło.
Usuńja też mam tylko dwie - to miw syatrcza.
Ale to dobrze, potrzeba w tym kraju ludzi, którzy wciąż wierzą.
Usuńtez mis ie tak wydaje :)
Usuńzgadza sie :)
A jak tam minął Ci długi weekend? :)
Usuńaaa, głównie spędziłam go na nauce więc... jakoś przeleciał. całkiem miło i sympatycznie spędziłam weekend z chemią, miejmy nadzieję, zę romans przyniesie owoce. :) a ty? :>
UsuńDokładnie to samo! Na moim biurku odkłada się sterta płyt, które koniecznie chciałabym przesłuchać i wrgać na iPoda, ale nie mam nawet na to czasu! Nawet na moją ukochaną muzykę :( Ja miałam upojne cztery dni z matematyką...
Usuńu mnie tak samo, i dochodzą nowe a ja ciągle nie mam czasu. a jak puszczam to tylko tak by cviszy nie było... no cóż, żyję nadzieją,że chociaż w sieta bd mogłą się jejj poświecic.
Usuńja tym razem romans z ruskim i biologią będę miec... no i ewnetualnie z fizyką.
Ja też żyję taką nadzieją, chociaż wydaje mi się, że będzie złudna. Haha, to takie dziwne, że czasami muszę nie iść do szkoły, bo nie mam czasu na to, tak jak dziś ;p
Usuńnie masz czasu na szkołę? masz rację, to dziwne :d
UsuńW sensie że więcej jestem w stanie nauczyć się w domu niż w szkole, bo większość lekcji to strata czasu :)
Usuńaaa, no chyba, ze tak :) ja do szkoły musze chodzić, no cóz... ale w poneidziałek idę przebrana za hippie *.*
UsuńWooow, ale super, a co to za okazja? :D
UsuńOch kocham ten post! Ja naukę pokochałam w liceum, teraz jestem w drugiej klasie liceum i choć nie udało mi się na czerwony pasek w 1 LO i tak jestem kujonem, bo u mnie choć liceum ma bardzo wysoką opinię to nauka jest czymś śmiesznym. Bronx masz ściągę? - Nie- odpowiadam. Ty to dziwna jesteś - słyszę w zamian.
OdpowiedzUsuńPytam się : Co? Co w tym dziwnego. Jak wiesz mam marzenie, myślę o studiach w USA, to szerokie wyzwanie trzeba się uczyć. Mam znajomych z gimnazjum, w liceum nie zdobyłam przyjaźni bo w mojej klasie liczy się tylko impreza i dobrze mi z tym jak jest, chcę wiele osiągnąć mimo, że nie umiem rysować, nie znam się dobrze na sztuce a chcę studiować na wydziale ekonomicznym;)
U mnie wysoka opinia i poziom idzie w parze z szalenie ambitną młodzieżą. Do tego stopnia, że tak jak napisałam - atmosfera w klasie zaczęła się robić chora.
UsuńKażdy ma swoje zainteresowania i ja, tak jak napisałam - nikogo za jego nie potępiam. Może gdybym nie miała moich zdolności też bym poszła na prawo czy ekonomię, ale od małego babcia wpajała mi, że nie można marnować talentów, które nie są czymś typowym w społeczeństwie. Chcę iść pod prąd i spełniać swoje marzenia, ale czy to jest powód do takiego traktowania mnie? Nie żartuję, tyle razy słyszałam od mądrych przyszłych ekonomistów z mojej klasy, że pewnymi sprawami nie powinnam się zajmować, bo mój ograniczony artystyczny umysł tego nie ogarnie. Że co proszę?
Paranoja, paranoja, paranoja.
A jak widzę tych nierobów bez ambicji i perspektyw, pocieszam się myślą właśnie o tym, że mojego idola Keitha Richardsa bili w szkole. Przez 9 lat nie mogłam znaleźć przyjaciół bo miałam dobre oceny, wyróżniałam się - wiem,że to próżne myślenie, ale może kiedyś będę mogła spojrzeć na nich z góry. Mnóstwo jest takich historii, słyszałam, że ostatnio jakaś słynna aktorka (chyba Kate Winslet) robiąc zakupy w pobliskim supermarkecie rozpoznała w zaniedbanej, znudzonej życiem kasjerce dziewczynę, która szydziła z niej w czasach szkolnych. Jak się musiała wtedy czuć?
W tym momencie cieszy mnie odporność na jakiekolwiek zdanie innych. Jakoś nigdy nie przejmowałam się tym co ludzie mówią. Uczennicą... w podstawówce byłam najlepszą, gimnazjum trochę zniszczyło moje aspiracje, ale pozbierałam się w porę torując sobie ścieżkę do najlepszego liceum w promieniu wielu kilometrów. Teraz jestem tam i... żałuję. Chyba wolałabym chodzić do jakiejś normalnej szkoły i mieć normalne życie jak inni, a nie nie dość, że nie zjednałam sobie nikogo w klasie to jeszcze aż mi się serce kraja z każdym dniem, gdy mam tam iść. Ale cóż, trzeba być konsekwentnym w swoich decyzjach, prawda? Co z tego, że najlepsze liceum okazało się nie być wcale takie dobre, ludzie tacy mili, porządni, dobrze wychowani i inteligentni jak obiecywali? A przyszłość tak świetlana jak mówili, bo teraz powtarzają, że nie jesteśmy umysłami ścisłymi, jesteśmy idiotami i po studiach będziemy pracować u kolegów z zawodówek. Grunt to motywacja.
OdpowiedzUsuńJa dopiero w liceum nauczyłam się, że nie warto przejmować się zdaniem innych. I na tej bazie wypracowałam swój skomplikowany charakter, który jakiś czas temu wykształcił się wreszcie w sposób ostateczny. Wiem, kim jestem i nie żałuję tego, kim mogłabym być, jest mi dobrze. Ambitne towarzystwo - już chyba rozmawiałyśmy na ten temat, i to mnie w pewnym stopniu zainspirowało do stworzenia tego posta - może mieć na nas dobry wpływ, bo mamy motywację, żeby dorównać innym w ich dążeniach do celu. Niestety może też działać destrukcyjnie, jak w moim przypadku - chodzenie do szkoły przestało mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność, bo przebywanie w tym bagnie niszczy mi psychikę totalnie.
UsuńTak, rozmawiałyśmy o tym jakiś czas temu. "Niestety może też działać destrukcyjnie, jak w moim przypadku - chodzenie do szkoły przestało mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność, bo przebywanie w tym bagnie niszczy mi psychikę totalnie." W moim przypadku tak właśnie jest... I nie ważne, że jest tam garstka ludzi nadambitnych i reszta żałosnych - wszyscy razem to robią.
UsuńWiesz co, jestem w stanie jeszcze zrozumieć ambitnych ludzi, którzy nie potrafią rozmawiać o niczym innym niż o swoich planach podboju wszechświata i o tym, jacy to oni są genialni i cudowni. Ich jeszcze rozumiem, serio. Ale coś, czego kompletnie nie pojmuję, a czego wokół mnie jest niestety najwięcej, to ludzie, którzy nie tylko są cholernie ambitni i dążą do własnych celów, ale jeszcze przy okazji próbują podcinać skrzydła innym, zupełnie jakby wyczuwali w każdym zagrożenie dla swoich chorych aspiracji.
UsuńNo nie wiesz, że jeśli nie zniszczysz innych to nie będziesz najlepsza? A może ktoś się prześcignie? Cholerny świat.
UsuńIdiotyzm. Chyba jestem po prostu za dobra do tego beznadziejnego świata. Człowiek chce wszystkim pomóc, a ci "wszyscy" tylko czekają, kiedy tu człowiekowi podstawić nogę.
UsuńChyba zawsze tak było. Można tylko się uodpornić i sprawić, że im wszystkim szczęki poopadają.
UsuńRacja, to chyba najlepsza taktyka. Ale wymaga silnych nerwów.
UsuńAle chyba jedyna która działa. Chyba, że chcesz wziąć nóż i wymordować wszystkich, ale nie polecam xd
UsuńNo trochę słabe :>
UsuńWięc to jest zdecydowanie najlepsze:P
UsuńNo cóż, chyba masz rację..
UsuńW podstawówce i gimnazjum również miałam dobre oceny i byłam nazywana kujonką, mimo że naprawdę nic nie robiłam. Teraz w liceum cieszę się z tego, że nauka przychodziła mi tak łatwo, bo jest mi lżej, kiedy naprawę trzeba się wziąć za siebie. Nie dziwię się, że tak źle się czułaś - większość lepszych uczniów musi przez to przechodzić... Ale potem Ci, którzy tak życie innym uprzykrzali, sami muszą zacząć coś robić, żeby kimś w życiu być. Najważniejsza jest wiara we własne możliwości i cel do którego się dąży..
OdpowiedzUsuńU mnie nowa notka, trochę smutna, serdecznie zapraszam.
[zapomniane-lzy.blogspot.com]
a przez pierwsze miesiące liceum żałowałam, że chodziłam do takiej słabej podstawówki i gimnazjum gdzie nie wymagano ode mnie niczego i nie musiałam w ogóle pracować. Jak przyszłam do szkoły z krajowej czołówki doznałam szoku, bo kompletnie nie potrafiłam się uczyć. Do tego niezła byłam w logicznym myśleniu i wiedzy na tematy, które mnie interesowały (przez lata podstawówóki i gimnazjum nie musiałam się uczyć, zgłębiałam jedynie wiedzę z interesujących mnie dziedzin, przede wszystkim historii). Ale to nie wystarczyło, bo moi znajomi, którzy przyszli z lepszych szkół mieli dużo lepszą podstawę i musiałam się bardzo napracować, aby wreszcie im dorównać i przede wszystkim NAUCZYĆ się UCZYĆ. Bo na początku LO nawet godzina nad książką sprawiała, że parował mi mózg, bo nigdy wcześniej tego nie robiłam.
UsuńGimbaza. To. Zło. Nie trafiłam najgorzej, ale też wyczuć da się i papierosowy dym, i alkohol, i wyścig szczurów. Poszłam do rejonowego, ale szkoła jest spoko. Gorzej z ludźmi...
OdpowiedzUsuńTak, też zawsze byłam kujonem. Ale mam to gdzieś. Mam przyjaciół, rodzinę i jeśli oni akceptują mnie, taką jaką jestem (a może właśnie za to moje kujoństwo), to nic mi więcej nie trzeba :)
Ale wiesz, to też nie jest tak, że ja zupełnie potępiam imprezowanie i taka ze mnie dewotka i święta, której w głowie tylko książki. Lubię whisky, dobre imprezy i głośną muzykę (tyle że rockową). Ale trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy tym wszystkim, a większość "gimbusów" poświęca się jedynie piwku na stacji pociągu. To przykre.
UsuńNo jasne, też nie jestem święta ;) Whisky co prawda nie próbowałam, ale słyszałam, że niedobre :P Mam i życie towarzyskie, i dobre oceny, a także sen (choć wiecznie go za mało), więc nie jest tak źle ;)
UsuńJa rezygnuję ze snu na rzecz pierwszego i drugiego :)
UsuńDo whisky się trzeba przyzwyczaić, a najlepiej zacząć od wymieszanego z colą, chociaż dla mnie to już profanacja :)
Oj, biedna Ty :<
UsuńNie wiem, nie wiem, ale będę pamiętać o Twoich radach :D
Jakby co to w kwestii drinów zwracaj się do mnie bo jestem znawczynią podobno :>
UsuńŁo, no dobra :D Więc co polecasz?
UsuńMoim zdecydowanym faworytem jest malibu z mlekiem, ale to jest klasyka. Z wyrobów autorskich rum z sokiem z czerwonej pomarańczy albo... piwo ze Spritem.
UsuńChociaż to drugie to już średnio autorski bo w sumie w knajpach czasami podają ;>
UsuńPiwo i Sprite... Ciekawe :D Rzeczywiście, znawczyni z Ciebie :)
UsuńSprite pasuje do wszystkiego tak poza tym. Wykorzystuję to nawet w domu przy obiadku - genialnie smakuje z białym winem :)
UsuńNie mam takiego szczęścia jak Ty do każdego przedmiotu, ale zdecydowanie w niektórych idzie mi to lepiej niż całej pozostałej części mojego małego świata. Zawsze czułam się dziwnie kiedy nauczycielka stawiała mi piątki, a reszcie klasy jedynki, ale w końcu do tego przywykłam. Gimnazjum próbowało "postawić mnie do pionu", w podstawówce mnie też z tego powodu nie lubili. Bo nie rozumieli, że przecież JA SIĘ NIE UCZĘ. JA PO prostu ROZUMIEM LEPIEJ. Dzieci to małe bestie, którym nic nie przetłumaczysz.
OdpowiedzUsuńPlus dla tych "lepszych" jest taki jak Ty napisałaś - my się uczymy w liceum, idziemy na studia, a oni siedzą w warsztatach albo niańczą swoje dzieci. Przykre.
Ale niestety nasz system oświatowy popełnia wiele błędów (cóż, nie obędzie się bez krytyki tej farsy, a już myślałam...). Rzeczywiście, idziemy na studia, ale co potem - nie ma nigdzie roboty. Państwo się dziwi, chociaż sami umożliwili zdanie śmiesznie prostej matury już przy 30%. I potem idą te nieroby na studia. Kiedyś studia były jakimś prestiżem, a teraz? Każdy sobie może. I nie mówię tu, że trzeba dyskryminować mniej zdolnych i ich nie wpuszczać na uczelnie wyższe. Może być człowiek mniej zdolny, ale pracowity - z niego jeszcze coś będzie. Ale jak niezdolny leń to po co się pcha tam gdzie go nie potrzeba? Radykalne poglądy, wiem, ale strasznie mnie irytuje system edukacji w tym kraju.
UsuńPo prostu jak się zaczyna mówić o systemie edukacji to nóż się w kieszeni otwiera, szczególnie u tych, którzy najdotkliwiej poczuli jego pomyłki. Wielu ludzi sobie nawet nie zdaje sprawy, że studia nie są dla niego. Dlatego między innymi szanuję moich znajomych, którzy od razu po gimnazjum poszli do techników, gdzie zdobywają nie tylko ogólne wykształcenie, ale też zawód; jeśli coś im w życiu nie wyjdzie, dalej będą mieli stabilną pozycję w społeczeństwie, bo powiedzmy technik informatyczny zawsze znajdzie sobie pracę.
UsuńNo i jest racja, że 30% matury to śmieszna liczba, którą można nabić samymi zadaniami zamkniętymi, ale warto pamiętać, że niektórzy i tego nie zdają. No i nie wiem, czy takie radykalne są te poglądy, bo sądzę, że wielu by się z Tobą zgodziło. Ja sama, gdybym miała więcej oleju w głowie w latach młodszych i bardziej przyłożyła się do języka angielskiego, dzisiaj przygotowywałabym się do matury międzynarodowej, która daje większe możliwości rozwoju tam, gdzie i tak zamierzam wyjechać.
Mam takie samo podejście do ludzi z techników - zupełnie nie rozumiem tych, którzy się z nich wyśmiewają. Mieli przynajmniej tyle oleju w głowie, żeby pójść tam zamiast pchać się na siłę do liceum, gdzie 16 przedmiotów przeraża ich do tego stopnia, że nie zdają po 50 razy. A jeśli chodzi o maturę międzynarodową, właśnie ja robię ten program. Wiesz co, codziennie przeklinam się po tysiąckroć, że wybrałam sobie tą katorgę, bo jestem wykończona fizycznie i psychicznie. Śpię po 2-3 godziny dziennie, wyniszczam sobie organizm kawą i redbullami, bo bez tego bym nie dała rady. Roboty jest tyle, że nie wiem w co mam ręce włożyć. Bardzo często zdarza mi się nie iść do szkoły, bo po prostu nie mam na to czasu, co jest trochę przerażające. Do matury wlicza się masa rzeczy, które robi się przez dwa lata programu, nie tylko egzaminy majowe. Dlatego średnio co miesiąc mam do zrobienia/zaliczenia coś, co bezpośrednio wpłynie na moją przyszłość. To niewyobrażalny stres. Ale cóż, może za parę lat spojrzę na to optymistycznie i będę mogła powiedzieć innym "polecam". Teraz jestem w stanie powiedzieć to tylko do tych, którzy mają naprawdę silne nerwy i psychikę, bo ja, chociaż zaliczam się do takich osób, ledwo daję radę...
UsuńNiestety zdaję sobie sprawę, jakie stresy niesie za sobą IB, bo masa moich znajomych poszła na ten kierunek i jeszcze więcej zdało taką maturę. I faktycznie, każde mówiło dokładnie jak Ty, ze nie dawali rady, ze było ciężko, że musieli oprócz normalnej nauki zdawać dodatkowe programy, jakieś zaliczenia "rozwoje kulturowe" itp. Ale kiedy teraz opowiadają o swoich studiach w Niemczech, Francji czy Anglii to mówią, że nie żałują, bo było warto się pomęczyć te trzy lata(no, dwa jak mówisz, bo ten pierwszy rok to przecież pre-IB) żeby osiągnąć to, co teraz mają. Dlatego mnie trochę bierze na smuteczki że nie byłam na tyle ambitna, by wybrać taką drogę, ale cóż, nie było nikogo koło 12 latki żeby kopnąć mnie w tyłek i powiedzieć "kobieto ucz się, to będziesz robiła w życiu wszystko, co chcesz".
UsuńTak, rzeczywiście jest coś takiego jak te "rozwoje kulturowe" :D Trzeba wyrobić ileśtam (już nawet nie pamiętam ile bo byłam już poza limitem w 2 klasie więc teraz już się tym tak bardzo nie martwię) godzin kreatywności, sportu i działalności społecznej. Ja kiedyś trenowałam pływanie i teraz zostało mi częste odwiedzanie basenu, do tego latem pływam na surfingu a zimą jeżdżę na nartach. Jeśli chodzi o kreatywność, dużo czsu poświęcam na malowanie dla własnej przyjemności. A w ramach "działalności na rzecz społeczeństwa" pracowałam w wolontariacie w domu kultury w moim mieście. No i jakoś się uzbierało, ale rzeczywiście jest bardzo ciężko.
UsuńNie wiem jak to wygląda w szkołach w większych miastach. Ja jestem z małego miasteczka i w moich liceum jest w miarę spokojnie. Przynajmniej w tych czasach, kiedy ja do nuiego uczeszczam. Niż demograficzny sprawił, że poprzeczka dostanie sie do szkoły zmalała z minimum punktowego 90 do 78 (ja miałam 88). Owszem, jest parę asów, ale tak gęstej atmosfery nigdy nie widziałam, nawet rok temu w mat-fizie, gdzie było kilku laureatów olimpiad matematycznych, informatycznych i chyba fizycznych też.
OdpowiedzUsuńU mnie jest spokojnie, jestem na bio-chemie, ludzie maja plany, ale nie skaczą sobie do gardeł, by coś osiągnąć. Może to nawet trochę dziwne, ja sama przestałam przejmować się przyszłością - będzie co będzie ;)
U mnie pół klasy jest laureatami olimpiad gimnazjalnych, nawet w licealnych mieliśmy kilku jeszcze w 1 i 2 klasie, bo teraz już nikt nie ma czasu na zabawę w to. Praca, praca, praca. Atmosfera z jednej strony motywująca, z drugiej strony skakanie sobie do gardeł nie pomaga mi w byciu ambitną :(
UsuńJa nie wiem czy taki wyścig szczurów jest dobry. Praca swoja drogą, ale szkoła powinna też w pewnym stopniu "odprężać" - w sprawie relacji z rówieśnikami.
UsuńMożna w tym znaleźć zarówno dobre jak i złe strony. Jak chodziłam do beznadziejnego gimnazjum z ludźmi bez ambicji, i ja nie miałam żadnej motywacji do pracy, wsiąkałam w to bezmózgie otoczenie. Dlatego dobrze mi zrobiło spotkanie ludzi o większych aspiracjach bo i ja zrewidowałam swoje. Co natomiast w tym złego, to zatruwanie atmosfery, wykańczanie się psychicznie.
UsuńNo włąśnie, a ja niestety, psychiki tak silnej jeszcze nie mam, więc cieszę się, że wycofałam się z takiego wyścigu szczurów, mam swoje plany, troche inne niż większości, ale trzymam sie nich bardzo mocno ;)
UsuńTak w ogóle to klepnełam Cie u siebie do pewnej zabawy, mam nadzieje, że mnie nie zabijesz za to ;)
I to jest najważniejsze! Trzeba wierzyć w swoje możliwości. Ustawianie sobie celów, mniejszych lub większych, ale dążenie do nich za wszelką cenę, chociaż nie kosztem innych ludzi. Tego nie akceptuję i nie robię tego.
UsuńNie no co Ty, dlaczego miałabym Cię zabić :P Chętnie się zabawię zapewne w weekend, jak wynajdę odrobinkę czasu :)
Wybacz, tym razem na temat edukacji zwyczajnie się nie wypowiem.
OdpowiedzUsuńMoja notka przestawiona jest w kontekście świata, na którym "wszystko jest nic nie warte". Czego zatem się trzymać?
Rozumiem, nie każdy temat musi wszystkim pasować :)
UsuńStrasznie mnie bawi, kiedy gimnazjaliści narzekają na nadmiar nauki.. tym bardziej, że nie robią oni zbyt wiele ;)
OdpowiedzUsuńWiem, że to nie świadczy o mnie dobrze, ale mnie to nie bawi, mnie to po prostu IRYTUJE, sprawia że się wszystko skręca w środku. Złapałam się nawet na dostawaniu białej gorączki jak narzeka pzy mnie na nadmiar nauki ktoś, kto chodzi do szkoły którą znam ze śmiesznie niskiego poziomu. Taka jestem spaczona.
UsuńTo mnie tak samo bardzo irytuje, kiedy ktoś z takiej szkoły o niskim poziomie potrafi mnie wyśmiać, bo mam od niego 'gorsze' oceny. Właściwie, to nie wiem wtedy, czy mam zacząć na niego krzyczeć, czy się śmiać.
UsuńDokładnie mam te same odczucia. Narzekają jacy to są biedni, a w ogóle nie patrzą na to, że wymagania w ich szkołach często są zerowe... smutne.
UsuńCzasami sobie myślę, że może robią to specjalnie, chcąc w pewien sposób dorównać ludziom z innych szkół i tym samym pozbyć się kompleksów. No ale zobaczymy, jak to będzie później.
UsuńNie ja to kompletnie nie widzę w tym logiki...
UsuńNajfajniej byłoby tak nimi potrząsnąć, żeby się opamiętali :D
UsuńJa już nie mam siły nawet interweniować...
UsuńCzyli nauka przychodziła ci łatwo. Ja nigdy nie miałam świadectwa z paskiem, zawsze byłam czwórkowym uczniem. I tak, męczyłam się. Jednak nie miałam nic do kujonów, to oni mieli do mnie, bo uważali się za lepszych i pokazywali mi to na każdym kroku. Ja byłam odczepieńcem w innym kierunku. Nie podążałam za modą i przez wszystkie lata miałam swoje zdanie, styl, którego w ogóle nie zmieniałam :). Tym podpadłam rówieśnikom :)
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej bolało to, że wiele osób nie potrafiło zrozumieć subtelnej różnicy pomiędzy kujonem a mną. Kujon to z definicji osoba, która KUJE, a więc poświęca masę czasu, żeby się czegoś wyuczyć na pamięć, ale jak przyjdzie co do czego to nie ma własnego zdania, bo potrafi tylko jak kserokopiarka przedstawiać teksty z książek. Nie szanuję i nie podziwiam takich osób w żaden sposób, to nie na tym polega rzecz.
UsuńEh, ja niestety miałam do czynienia z kujonami :/, którzy się wywyższali. Jeśli ktoś miał dobre oceny to się przymilałam XD. Ale ponieważ każdy wiedział, że ode mnie zawsze otrzyma pomoc, pomagali mi :) Tak więc nie miałam takich zagrożeń, bo ściągałam od piątkowiczów :3.
UsuńPrzykro mi, że nie miałaś w klasie tolerancyjnych osób, które by cie polubiły za to jaka jesteś, a nie jaką masz ocenę :)
Bardzo z tego powodu cierpiałam, ale cóż. Jak patrzę na to z perspektywy czasu to tłumaczę to sobie tak, że te osoby po prostu nie były warte mojego czasu i starania :)
UsuńBo nie były warte :)
UsuńJa też byłam tym typem "kujona". Ale nikt w ciągu 9 lat mojej dotychczasowej nauki mnie tym "kujonem" nie nazwał. Miałam chyba szczęście, jeśli chodzi o gimnazjum. Poszłam do typowego rejonowego, do którego szli wszyscy z podstawówki, ale nie było źle. Mam w szkole w większości typowe stylóweczki (gatunek z rodzaju "wszystko markowe"), trochę dresów (ale jeszcze w miarę przyjemnych), fanów disco polo i spory odsetek weekendowych pijaków. Poza kilkoma marnymi przypadkami, to większość stara się dociągnąć do tego minimum wymaganego w programie i zaliczyć wszystkie przedmioty. Mi na szczęście nikt z powodu ocen nigdy nie docinał. Raczej wprost przeciwnie. Każdy się cieszył, że mógł siedzieć obok mnie na sprawdzianie, prosił o pomoc, o zeszyt... Traktują mnie jako osobę pożyteczną, tak krótko mówiąc. A póki mi nie przeszkadzają robić, co chcę, to jest dobrze.
OdpowiedzUsuńMoim problemem w gimnazjum nie było nigdy zachowanie moich znajomych. Nikt mi nie przeszkadzał, nie dokuczał... Tylko nikt w tej szkole nie ma za wiele ambicji. Część chce zaliczyć przedmiot, część wyciągnąć na tróję, na czwórkę, mieć piątkę z czegoś. Ale nigdy nic poza tym, tylko zaliczyć i pójść do domu. Mam w miarę dobrych nauczycieli, którzy umieją wytłumaczyć tematy, ale co z tego, kiedy poziom lekcji musi być ściągany do tych gorszych osób? Każde zadanie, każde zagadnienie jest wałkowane do znudzenia na podstawie banalnych przykładów, które część osób rozumie od razu i potem zasypia na lekcjach, a część nie może zrozumieć w ogóle. Ja czuję, że marnuję czas w tej szkole, powtarzając sto razy to samo. Cały program z kilku przedmiotów opracowałam w półtorej roku, ale dalej muszę siedzieć na lekcjach i czekać, aż reszta dojdzie do tego samego.
Dopiero przygotowując się do konkursów, zobaczyłam, że można robić coś ciekawego. Dopiero wtedy jakoś doceniłam szkołę. Wcześniej miałam podejście "odwalić pracę i zapomnieć". Z czasem przekonałam się, że to nie wystarczy. Tylko co z tego, jeśli w gimnazjum nie nauczę się niczego pożytecznego?
Nie, ale ja nie powiedziałam, że kiedykolwiek rzeczywiście BYŁAM typem "kujona". Kujon to z definicji człowiek, który KUJE, chociaż nie jest zbyt inteligentny, ale potrafi wyciągnąć średnią 5.0 z samej nauki na pamięć. To dość żałosne i współczuję takim ludziom. Co najbardziej bolało mnie w gimnazjum to fakt, że pomimo tego, że tym kujonem nie byłam, bo ja naprawdę nie musiałam się do niczego uczyć, a tak mnie nazywano. I rzeczywiście część osób wykorzystywała mnie w sposób "daj odpisać pracę domową", "daj skserować notatki". I o ile teraz, w liceum, bardzo chętnie w ten sposób służę pomocą (podobno mam dardo robienia notatek), o tyle wtedy mnie to po prostu irytowało. Teraz jest to na zasadzie, że inni proszą mnie o notatki, bo chcą je skonfrontować ze swoimi własnymi wiedząc o moim "darze". W gimnazjum, jak tylko się zorientowali, że ja wszystko notuję, sami zaczęli się opieprzać wierząc, że ja i tak odwalę całą robotę za nich. O nie, co to to nie! Dlatego w pewnym momencie zaczęłam się sprzeciwiać i to również przyczyniło się do tego, że wiele osób się ode mnie odwróciło. Ale nie żałuję.
UsuńA co do nudy na lekcjach, wierz mi, nawet w mojej, ponoć "elitarnej" szkole mam poczucie straconego czasu, bo o wiele więcej jestem w stanie nauczyć się i zrobić w domu niż tam :)
Dlatego wzięłam tego kujona w cudzysłów. W czasie swojej dotychczasowej edukacji za wiele czasu nad książkami nie spędziłam - w gimnazjum zwykle wystarczyło 5 minut przed lekcją. Ale spróbuj tu wytłumaczyć ciemnej masie, że masz normalne życie, jak oni wiedzą lepiej i rozpowiadają, ile to nocy zarywasz, że kujesz cały czas i nigdy się z podręcznikami nie rozstajesz. Mnie na szczęście takie coś nie spotkało, ale nie życzę tego na pewno nikomu, bo to po prostu odbiera wszelkie ambicje.
UsuńPrawdziwy kujon to naprawdę nieciekawy typ, ale nazywanie tak każdego, kto potrafi inteligentnie pomyśleć, to idiotyzm. ;)
Prawdziwy kujon w ogóle nie potrafi inteligentnie pomyśleć, na tym polega jego problem. A jeszcze co do gimnazjum, to rzeczywiście, ie da się takim ludziom niczego przetłumaczyć, ale co warto zauważyć, w moim przypadku takie wytykanie palcami, że "nie mam życia" i "zarywam noce" w końcu skończyło się tak, że rzeczywiście nie miałam życia towarzyskiego, bo po prostu nie miałam z kim się spotykać. Jeżeli odcięłam się od znajomych z podstawówki, automatycznie jeżeli nie zaprzyjaźniłam się z nikim w gimnazjum, to nie miałam nowych znajomych. Ale wiesz co, teraz wydaje mi się, że wyszło mi to na plus. Dzięki temu wróciłam do mojej dawnej pasji - rysowania i sztuki w ogólnym tego słowa znaczeniu - mogłam oddać się temu w całości. Temu, zarówno jak i rozwijaniu moich muzycznych zainteresowań, które teraz stanowią dla mnie bardzo istotną część egzystencji. Także z perspektywy czasu widzę w takim obrocie spraw wiele plusów :)
UsuńDziękuję za referat o Rolling Stones. Niedawno puściłam "Exile on Main Street" i muszę przyznać, że przyjemnie się słucha, ale jeszcze muszę osłuchać się ze Stonesami, bo przyznaję, że teraz pierwszy raz słucham ich "na poważnie". Miałam zamiar odpisać wczoraj na Twój komentarz, ale po czterech godzinach tworzenia gazety szkolnej byłam potwornie zmęczona (nie mówiąc już o wybieraniu odpowiedniej czcionki, wstawianiu śmiesznych znaków interpunkcyjnych i szukaniu odpowiedniej makiety, które doprowadziły mnie już do szewskiej pasji). Spałam dzisiaj aż dwanaście godzin i dziwnie czuję się z tym. Tak nieswojo, jakby ktoś wsadził mnie z niewyspanego i przepracowanego do wypoczętego i zrelaksowanego ciała. Na szczęście nie przejmuję się tym, bo od poniedziałku wracamy do "normalnego" życia i jak na mnie przystało będę spać pięć lub sześć godzin :)
OdpowiedzUsuńJeśli mam opowiedzieć o swoich dotychczasowych dziesięciu latach edukacji... Szkołę podstawową wspominam dobrze, nie istniała tam moda na nieuczenie się (przynajmniej w mojej klasie) i wszyscy pochłaniali wiedzę (czego dowodem jest trzy piąte świadectw z wyróżnieniem i średnia klasy 4,5). Doskonale pamiętam jak co tydzień czekaliśmy na lekcje historii. Każdy z nas siedział z zeszytem i powtarzał notatki, ponieważ co tydzień szło trzy osoby na pytanko. Czuć było nutkę rywalizacji, mimo iż to podstawówka, ale z perspektywy czasu muszę przyznać, ze dobrze mi to zrobiło. Pod koniec szóstej klasy uczyłam się ponad pięć godzin na jeden sprawdzian ze wspomnianego przedmiotu. W ostatniej klasie codziennie po odrobieniu lekcji zerkałam do notatek i uczyłam się z każdego przedmiotu przez godzinę przy płytach Metalliki i radiowej Trójce z bluesowymi audycjami. To było coś pięknego!
Jak weszłam w progi gimnazjum to było totalne przeciwieństwo szkoły z której odeszłam. Moja klasa miała ogromny potencjał do rozwijania się (w całej szkole najlepiej napisaliśmy testy "na wejściu"). Niestety z czasem ludzie wzajemnie demoralizowali się. W myślach mają tylko głupoty i zero ambicji, a jedyne co wpada im do głowy to idiotyczne pomysły. Teraz z mojej klasy prawie nikt nie myśli o dobrym napisaniu testu gimnazjalnego, bo jak to mówią: "Nie mam ochoty", "Nie chce mi się", "Po co mam się uczyć, skoro i tak nic z tego nie zapamiętam" i "Za dużo nauki". Owszem, może i jest dużo materiału, ale uwierzcie mi, że da radę to wszystko ogarnąć. Potrzeba tylko chęci, samodyscypliny i pracowitości. Czy ktoś powiedział, będzie banalnie i wszystko będzie wychodziło jak bułka z masłem? No właśnie! Z pewnością miło będę wspominać nauczycieli z Prusa, bo są to ludzie z pasją i oni chcą Ciebie czegoś nauczyć, ale jest jeden haczyk. Otóż przebimbaliśmy praktycznie całe dwa lata (nie mówię, że nie robiliśmy nic, ale nie oszukujmy się, że pracowaliśmy jak mrówki!) Teraz gdy nadszedł ostatni rok nauki wszyscy nauczyciele przebudzili się: panie od historii i polskiego pytają co lekcje, z chemii i biologii przynajmniej jeden bądź dwa razy podczas działu mamy kartkówki. Dani, kiedyś podczas lekcji czegoś takiego nie było i doceniam ich przebudzenie, ale czy nie można było nakręcić budzika na odpowiednią porę? Wiesz, patrzę na tą sytuację z lekkim rozczarowaniem, bo to wygląda tak, że po dwóch latach wszyscy zauważyli, że dzieci nie umieją uprawiać roli, więc teraz trzeba szybko nauczyć je jak sadzić warzywka, aby miały co jeść na kolację. Mimo wszystko lubię chodzić do Prusa, ale szczerze mówiąc, to będę się cieszyć jak odejdę z tej szkoły i wstąpię do liceum, a co za tym idzie nadzieja, że poznam nowe i lepsze towarzystwo, niż to w którym obecnie przebywam.
Ciąg dalszy nastąpi...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńPodsumowując: podstawówka i gimnazjum będą miały swoje plusy i minusy. U "Powstańców" nauczyłam się systematycznie uczyć, ale co prawda przypłaciłam tym brakiem towarzystwa, a u "Prusa" spotkałam najgorsze towarzystwo i na początku pogorszyłam się w nauce, jednak dzięki podejściu "wszystkiemu na przekór" widzę efekty swojej pracy w szkole i przy okazji poszerzyłam swoje zainteresowania dotyczące muzyki rockowej (przez co mój gust muzyczny jednocześnie poszerzył swoje korzenie i wykrystalizował się), czytam więcej książek i oglądam więcej filmów. Jedynie nad czym ubolewam to nad rysowaniem, na które nie mam czasu. No cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda?
Podczas tego długiego weekendu miałam się uczyć, generalnie posprzątać pokój i zrobić jeszcze wiele innych rzeczy. Skończyło się na tym, że dzisiaj odrabiam prace domowe, uczę się angielskiego i ewolucji człowieka. Jedyne co zrobiłam z mojej listy to kupiłam podręczny słownik wspomnianego języka i książkę o grupie the Doors, z czego jestem bardzo zadowolona. Jeszcze dzisiaj zamierzam ułożyć plan, co będę robić każdego dnia, aby sprężyć się z pracą w redakcji i mieć więcej czasu na rozwiązywanie testów gimnazjalnych, bowiem za tydzień przez trzy dni piszę tak zwane "próbne" z których będą wystawiane oceny, w zależności od tego ile zdobędziesz punktów. Damy radę!
Przedwczoraj, kiedy nadrabiałam odcinki Lekko Stronniczych to natrafiłam na polecanego przez nich Fismolla, czyli młodego muzyka z Poznania. Jeśli lubisz Bon Ivera, to z pewnością spodobają Ci się jego utwory. Dla mnie bomba i ogólnie lubię klimaty z akustyczną gitarą i mniejszym lub większym wpływem muzyki folkowej. Akurat wpisuje się jesienną atmosferę :)
A teraz pozwól, że ulotnię się z mojego kącika, bo idę zrobić sobie kolację i zaczerpnąć świeżego powietrza. A Ty jak się trzymasz? Zdążyłaś może trochę wypocząć i odreagować?
Przepraszam, ale wyskoczyło mi moje nowe konto, którym będę się posługiwać :)
OdpowiedzUsuńOch, moje poczynania przez ostatnie cztery dni dalekie były od odpoczynku i odreagowywania :( Specjalnie zrezygnowałam z halloweenowej imprezy, żeby mieć więcej czasu do nauki. Kiedyś to było do mnie zupełnie niepodobne! Ogólnie to lubię Halloween, bardzo podoba mi się to święto. Szczególnie dla dzieciaków, to super zabawa, żeby się przebrać i jeszcze za darmo dostawać cukierki od sąsiadów! Pamiętam, że w pierwszej i drugiej gimnazjum z koleżankami przebierałyśmy się i chodziłyśmy po domach i zawsze było to coś ciekawego. Rozumiem ludzi, którzy nie chcą przyjąć tego święta jako "obcego". Rozumiem ludzi, którym nie podoba się fakt, że Halloween przypada na wieczór przed Wszystkich Świętych. Ale wiesz co, nie jestem w stanie ogarnąć moim umysłem tych, którzy biednym, przebranym dzieciakom każą schrzaniać do AMERYKI na świętowanie HALOJIN i grożą, że psami poszczują. Albo jeszcze takich, co to wypowiadają się na temat tego święta w taki sposób, że uczestniczą w nim tylko antychrysty i wywoływacze duchów. To dość śmieszne. W Polsce zazwyczaj świętuje się smutne lub podniosłe rzeczy. Mało mamy takich naprawdę radosnych świąt. Przydaje się coś takiego jak Halloween. Nie każdy musi się w to chcieć bawić, ale zupełnie nie rozumiem tego całego jadu... Moja rodzina zawsze była w tych kwestiach bardzo tolerancyjna i co roku wykrawamy z babcią dynie ku uciesze mojego brata, a mama kupuje cały wór słodyczy dla ewentualnych gości.
UsuńTak więc roboty było co nie miara. W tym tygodniu czekają mnie dwie bardzo ważne klasówki, które mogą zaważyć na moich ocenach proponowanych, które już za miesiąc polecą do Wielkiej Brytanii w ramach rekrutacji na studia. o tego jeszcze masa zadań, z których część miałam sfinalizować już dawno, ale oczywiście z moim odkładaniem wszystkiego na ostatnią chwilę wyszło jak zwykle. Do tego dwie lektury do przeczytania (na szczęście zawsze podobają mi się lektury). Masakra. Najgorsze jest to, że chwilę wytchnienia mój organizer przewiduje dopiero w ferie, ale to też dopiero w drugim tygodniu, kiedy wybieram się do Włoch, bo w pierwszym jeszcze będzie robota do szkoły (!).
U mnie w podstawówce też pani odf historii była bardzo wymagająca i co tydzień pytała z 2-3 osoby, ale w sumie tylko ja się do tego uczyłam. Wszystkim strasznie to stresowało, ale większość i tak wychodziła z założenia, że nie są w stanie tego dobrze powiedzieć i z nauką czy bez dostaną jedynki. Lepiej więc było oczywiście się poobijać. Śmieszne podejście.
A w kwestii rysowania, ja nie potrafię tego porzucić. To jest coś, obok muzyki, bez czego kompletnie nie wyobrażam sobie życia. Daje mi to wielką radość. Za każdym razem jak rysuję czy maluję mogę przelać na płótno/papier wszystkie swoje emocje, nawet jeśli to jest coś najbanalniejszego. Ostatnio nawet postanowiłam wysłać pracę na konkurs plastyczny i zobaczymy, co z tego wyniknie :) Nie robiłam tego od dobrych paru lat. Zazwyczaj nie chwalę się moją twórczością. Ale stwierdziłam, że warto spróbować.
Planujesz założenie bloga? :)
+ do Stonesów jeszcze mi się przypomniało, jest świetna kompilacja ich przebojów, "More Hot Rocks: Big Hits and Fazed Cookies". Uwielbiam ją. Moim zdaniem bardzo przypadnie Ci do gustu i będzie jeszcze lepsza na początek niż "Exile". Znajdziesz tam przede wszystkim piosenki z wczesnego okresu, z których wiele jest coverami, ale i tak są mega cudowne. Koniecznie posłuchaj!
UsuńOwszem, planuję założenie bloga, jednak napotykam na przeszkody, ponieważ nie mogę stworzyć spójnego i rzetelnego postu. Napiszę jedno zdanie, coś skreślę, potem dodam, a na końcu kasuję wszystko i znajduję się w punkcie pierwotnym. Kiedyś miałam wprawę i wenę twórczą. Teraz nie mogę tego w sobie odnaleźć, mimo prób, kilku prób. Mam zamiar napisać, już czuję jak kumulują mi się zdania w głowie, ale gdy dotykam klawiaturę to powraca pustka. Nie wiem dlaczego tak się dzieje i wiem, że to co piszę w tym akapicie jest żałosne, coś na wzór "zwierzeń niespełnionej bloggerki". Tak bardzo chciałabym napisać coś od siebie, ale wiesz, ja nie wiem co się ze mną dzieje i dlaczego tak reaguję...
UsuńU mnie bardziej świętuje się Andrzejki niż Halloween. Właśnie w tym roku urządzamy sobie z dziewczynami spotkanie, powróżymy i obejrzymy film. Jest tylko problem stary jak świat, bo nie wiadomo u kogo, ale poradzimy sobie. A propos Halloween, w mojej szkole wolontariat organizuje zbiórkę słodyczy na ten czas dla dzieci z biednych rodzin czy z domu dziecka (ale pewne jest, że dla dzieci). Wolontariusze przebierają się za różne zombie, wampiry, jockery i tak chodzą przez cały dzień w tych strojach :)
Strasznie dużo tego masz. Sama nie wiem, czy podołałabym czemuś takiemu przy dwóch lub trzech godzinach snu. Jestem pełna podziwu. Ostatnio panicznie boję się przyszłości i egzaminów. Do takiego stopnia, że ryczę i panikuję przez dobre pół godziny. Takie ataki nachodziły mnie już mniej, ale teraz, kiedy zbliżają się próbne egzaminy znowu powraca horror i ta niestabilność emocjonalna. Nie jest mi z tym fajne. Odkąd pamiętam zawsze stawiałam sobie poprzeczkę wyżej, tylko nie wiem po co...
A ten konkurs plastyczny to jaki miał temat przewodni. Co narysowałaś? :3
Okej, posłucham :)
Kurczę, jakoś ciężko mi to zrozumieć, zawsze piszesz przecież takie rozbudowane komentarze :) Nie mo0żesz po prostu tego co tutaj przekazywać w poście? Chyba jesteś zbyt krytyczna wobec siebie :)
UsuńJa mam tak samo. Z jednej strony cieszę się, że już niedługo studia i że planuję coś niekonwencjonalnego, ale z drugiej przeraża mnie ta myśl. Nie chodzi nawet o samą maturę, ale przede wszystkim o ten fakt, że wielkimi krokami zbliża się mój moment wyjazdu w nieznane, porzucenia ojczyzny, która jakkolwiek by mi nie pasowała, zawsze pozostanie tą ojczyzną... Zawsze jak przebywam gdzieś za granicą czuję taką chcęć powrotu do domu w pewnym momencie. Wyjątkiem były Stany, ale jak już pewnie wiesz na studia tam nie idę ze względu na fakt, że nie dałabym rady napisać amerykańskiej matury, oraz to, że nie można tam studiować na tzw. "pożyczkę studencką" i trzeba wykładać paredziesiąt tysięcy dolarów rocznie na czesne z własnej kieszeni. Takie mają ceny dla osób z innych kontynentów, tych "overseas students". W obrębie Unii ceny rzeczywiście są takie same dla wszystkich.
Powiem Ci, jak będę wiedziała, że mi się udało w tym konkursie coś osiągnąc :)
Bardzo możliwe, bo odkąd pamiętam samokrytyka towarzyszyła mi od zawsze. Pamiętam jak w piątej klasie po lekcji języka polskiego zostałam na rozmowie z wychowawczynią, ponieważ ta krytyczność doszła do tego stopnia, że potrafiłam zestresować się (a nawet rozpłakać), ponieważ nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie nauczycielki podczas odpowiedzi (tak, wiem że byłam zakompleksionym i o chorych ambicjach dzieckiem). Podczas tej rozmowy zadawała mi pytania czy wszystko ze mną w porządku i czy mam ewentualne problemy i zmartwienia (oczywiście nic mi nie było, po prostu w tym okresie nieświadomie dążyłam do perfekcji i nie radziłam sobie z drobnymi porażkami). Potem mi przeszło. To było właśnie w gimnazjum, kiedy miałam średnią 4.4 na pierwszy semestr w pierwszej klasie i niektóre rzeczy olałam sobie. Potem przeżyłam coś na wzór nawrócenia i to było rok później. Teraz uczę się dla siebie i staram się przekraczać swoje możliwości, ale nie w ten sam sposób jak kiedyś. Ale wiesz co? Czasami tęsknię za tą cząstką mnie, która wraz czasem ulotniła się, czyli za czytaniem notatek z każdej lekcji po trzydzieści minut, słuchaniem Metalliki i audycji bluesowych po dwudziestej drugiej oraz spaniu na łóżku polowym (pokój był w remoncie). Ten czas nigdy nie wróci.
UsuńDobija mnie nasza ojczyzna począwszy od bezrobocia i małych zarobków za dużą pracę po różne skandale np. z katastrofą smoleńską, która jest tematem rzeką numer jeden, nie mówiąc już o komisji, która chciała jak najszybciej rozwiązać przyczyny wypadku (wg mnie sprawa powinna być skierowana na skalę międzynarodową, do ludzi, którzy codziennie siedzą w rozwikływaniu tego typu zagadek...) i pomyleniu ciał ofiar (oczywiście nie można było zrobić dokładnych testów genetycznych, no bo po co). Dobra, przejdźmy na temat znacznie mniej polityczny. A więc Polska ma tyle smutnych świąt... Za niedługo Święto Niepodległości, które z reguły ma mi się kojarzyć pozytywnie (bo odzyskaliśmy nasze ziemie), ale zawsze ten dzień wspominam negatywnie ze względu na smutne i nudne przedstawienia, które prezentowaliśmy po niedzielnej mszy w kościółku (śpiewanie "Roty" Konopnickiej i recytowaniu 90% tekstów o 123 latach niewoli niech już sobie będzie, ale czy nie możemy pokazać radości Polaków z wiadomej przyczyny, zamiast malować wszystkiego w czarno-białych barwach?) Rozumiem, że nasza historia była i jest ciężka, a my jako naród mieliśmy pod górkę i kolokwialnie rzecz mówiąc: do dupy, ale z pewnością znajdzie się WIELE pozytywnych okazji do świętowania. No tak..., nie ma mowy o radosnym świętowaniu, bo polska mentalność jest taka a nie inna (mam na myśli charakterystyczną zawiść, której kompletnie nie rozumiem - po co ta cała zazdrość wobec innych i pesymizm rodem z mojej babci wzięty).
Kolejna rzecz to pchanie się wiary katolickiej do polityki. Nie zamierzam też rozwijać wątku o księżach-materialistach, księżach-seksistach, księżach-antyfeministach, księżach-pedofilach i księżach-politykach oraz hipokryzji i milczeniu Watykanu bo to drugi temat rzeka, a jest bowiem rzeką dłuższą od Nilu i wciąż ciągnącą się.
Jejku to tylko część rzeczy, która irytuje mnie w tym kraju. Ciebie również irytuje to samo co mnie? Specjalnie pominęłam wątek dotyczący edukacji, bo nie mam ochoty nad nim ślęczeć...
Ten tydzień, który kończę mogę uznać za luźny od początku roku szkolnego. Jedyne co przewinęło się to dwie kartkówki z władców Polski (do których nie potrzeba wysiłku) i słownictwo z angielskiego. Dorzucę jeszcze przepadnięcie dwóch angielskich, na których oglądaliśmy film i odrabialiśmy lekcje, czyli dobra kombinacja: dwa w jednym. Z tego powodu nie dowierzamy ze znajomymi, że mamy tak swobodny tydzień. Czuję się z tego powodu bardzo nieswojo: po odrobieniu lekcji zawsze miałam coś do roboty (i mówię tu zupełnie poważnie, bo jeśli wszystko miałam przygotowane to dorzucałam sobie trochę ćwiczeń i książek na rozgrzewkę!), a przez ostatnie dni to mam czas na zjedzenie prawdziwej kolacji, czytanie "Nikt nie wyjdzie stąd żywy" i wielu innych rzeczy. Jakkolwiek to brzmi dzisiaj tryskam optymizmem i energią. Na weekend nigdzie nie wychodzę, bo notatki same się nie dokończą, herbata sama się nie zaparzy, a próbne już w następnym tygodniu i trzeba troszkę naoliwić się, aby działać sprawnie :)
UsuńOkej, w takim razie czekam na wieści. Piszę rozbudowane komentarze, bo chyba nie potrafię wyrazić siebie w kilku krótkich zdaniach. Jestem przeciwieństwem pani Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, jeśli chodzi o długość wypowiedzi :D
Tak przyjemnie pisało mi się ten komentarz, że zajęło mi to 2,5 godziny :)
Jeżeli chodzi o rzeczy irytujące mnie w tym kraju, trafiłaś w samo sedno. Przede wszystkim wyprowadza mnie z równowagi tutejsza ludzka mentalność. Jeśli chodzi o święta, właśnie - potrafimy świętować tylko na poważnie i smutno - a jak wygląda 4 lipca u Amerykanów? Parady, fajerwerki, pikniki, wszystkie dzieci czekają na to przez cały rok. Tak oni się cieszą ze swojej niepodległości, a co z nami? Sztywny apel w szkole, to nie są żarty proszę pani. Jakaś jedna wielka stypa, a przecież powinien to być najradośniejszy dzień w całym kalendarzu.
UsuńJeśli jesteśmy już przy porównaniach Polski z Amerykanami, to chciałabym jeszcze poruszyć kwestię ostatnich amerykańskich wyborów. Politykę zza oceanu śledzę z dużo większym zainteresowaniem niż naszą rodzimą (zdecydowanie bardziej przypadają mi do gustu ich rozwiązania polityczne, chociaż nie do zaaplikowania w naszym kraju - jakby prezydent miał taką władzę co przywódca USA to pogrążylibyśmy się w chaosie chyba). Nie będę teraz tykać tematu moich sympatii politycznych republikanie vs. demokraci (chyba że cię to interesuje, nie kibicowałam Obamie), jednak chciałabym zwrócić uwagę na reakcje po wyborach. U nas każde takie wydarzenie kończy się rozpierdzielem na ulicy. WSZYSTKO się kończy rozpierdzielem. Czy Euro, dresy pójdą napieprzać się pałami z Rosjanami po meczu, czy Trwam nie dostało się do telewizji naziemnej - babcie w Moherach z Polską Walczącą na piersi i sztandarami robią wielką zadymę w stolicy. Co to jest za kultura ja się pytam? Chociaż rywalizacja dwóch kandydatów na początku szła w USA łeb w łeb, zwolennicy Romneya potrafili zaakceptować swoją porażkę. Amerykanie widzą szklankę do połowy pełną, my do połowy pustą, zawsze we wszystkim jest problem. To takie smutne.
I nawet to, że tu teraz narzekam, to ta moja idiotyczna Polska mentalność. Jakbym była Amerykanką pewnie cieszyłabym się teraz z tego, że nią jestem i dumnie poprawiała flagę wiszącą na moim domu...
A jeżeli chodzi o ten tydzień, to dla mnie był istnym horrorem. I najgorsze jest to, że tego horroru końca nie widać a z każdym tygodniem robi się gorzej! Byle do świąt...
UsuńTak, to jest smutne. Też właśnie tego nie rozumiem. Wczoraj był apel z okazji Dnia Niepodległości i było tak jak każdego roku: wierszyki z ponurym i przygnębiającym podkładem fortepianu, wspominanie nieudanych powstań, a jedyne co było pozytywne to wieść, że Piłsudski odzyskał Polskę. Gdy tak oglądałam przedstawienie to zastanawiałam się: dlaczego nikt nic nie powie o międzywojniu i o tym co działo się po osiemnastym roku? Przecież to był piękny okres w Polsce począwszy od szybkiego rozwoju naszego państwa, kończąc po kulturę: Awangardę Krakowską i Skamandrytów, którzy (szczególnie ci drudzy) chętnie przesiadywali na Ziemiańskiej i tworzyli świetne dzieła literackie. No cóż... Obawiam się, że niektórych rzeczy nie zmienimy. Musi minąć kilka pokoleń, aby mentalność zmieniła się, a ja z pewnością nie dożyję tych lat.
UsuńOgólnie to nie lubię polityki. Jak rano budziłam się to w międzyczasie obejrzałam TVN24 i wiedziałam co dzieje się na świecie. Teraz nie oglądam telewizji, bo sama w sobie nudzi mnie. A wczoraj po sporządzeniu różnych notatek i innych rzeczy zgodnie z zasadą "najpierw obowiązki, potem przyjemności", wyrwałam się wieczorem do W. i przesiedziałam do jedenastej oglądając Iron Mana i jeszcze jeden film. Zawsze muszą mnie gdzieś zaciągnąć, no nie ma wyjścia, ale jak tak sobie myślę to bardzo miłe, że ktoś dzwoni do Ciebie, do skutku, aby spędzić mile piątkowy wieczór :)
Dzisiaj obudziłam się o dziewiątej i lipnie, bo w sobotę zawsze musisz coś w domu zrobić. Bardzo mnie to irytuje, bo nie mogę zaplanować sobie rzeczy, które chcę zrobić TERAZ, a zawsze ktoś mi się wtrąci. Nie żebym narzekała na nadmiar domowych obowiązków, skąd! Tylko nie lubię, jak trzeba wszystko robić za jednym podejściem, a nie regularnie i systematycznie...
Tak, to prawda - byle do świąt. W tym tygodniu dopiero zorientowałam się, że za chwilę minie połowa listopada. Tak szybko?
Ja nawet w weekendy zazwyczaj spędzam większość czasu nad książkami. I od tego nikt mnie nigdy do żadnej roboty nie odrywa. Podobnie jest z malowaniem, bo moja mama lubi, jak znajduję chwilę, żeby wreszcie odetchnąć nad sztalugami. Ciągle mi powtarza, że przesadzam z tą szkołą.
UsuńU mnie odnośnie nauki jest tak, że od poniedziałku do czwartku (ewentualnie piątku) mam wszystko zaplanowane co do minuty, ale jak nadchodzi weekend to jest jedna wielka tragedia, bo trzeba się zająć czymś niezwiązanego z nauką lub tak jak wspomniałam wtrąci Ci się ktoś i to wytrąca mnie z mojego "zegara". Rozumiem, że ktoś chce pobyć ze mną, również potrzebuję towarzystwa, ale... Wiesz, wraz czasem zmieniamy się i teraz dla mnie ważniejszym priorytetem jest nauka, niż spontaniczne spotkania. Może to brzmi dziwnie, ale nie chcę tego roku zepsuć, bo boję się o przyszłość, jak PRAWIE każdy z moich rówieśników...
UsuńTeraz boję się pójść do dobrego liceum, choć u nas też co druga osoba planuje podbój wszechświata (i należy to rozumieć jak najbardziej dosłownie, wszyscy moi znajomi to śmiejący się szaleńczo psychopaci, którzy chcą jak najszybciej dokonać zbrojnego zamachu stanu, oj tak :c). Ludzie, którzy mówią, że interesowanie się sztuką oznacza, że jest się mało inteligentnym sami mają problemy z myśleniem :P Zgadzam się całkowicie, dla mnie czymś za łatwym byłoby np. pójście na humanistykę, sztuka wymaga talentu, zaangażowania, czasu, pomysłów... Ale o tym na pewno wiesz :)
OdpowiedzUsuńHmmm, może ludzie nie wiedzą o tym, że nie traktujesz nauki śmiertelnie poważnie i nie zakuwasz nocami? Mnie też często nazywają kujonem, ale tylko w żartach, bo wszyscy wiedzą, że mimo, iż mam najlepsze oceny w klasie uczę się mniej od nich wszystkich. To dziwne, że piętnuje się właśnie za to, że robi się to, co się powinno, nawet, jeśli się nie robi XD Jak to brzmi. Przyjaciół nie można szukać, oni przychodzą sami, tylko nie można tego przegapić, trzeba czekać i nie popaść w stagnację. Tylko to takie dziwne, takie dziwne, ale gdy już najdziesz upragnioną przyjaciółkę, zaczynasz tęsknić za samotnością, za odpowiadaniem tylko za siebie. Po prostu tak przyzwyczajamy się do tego, że jesteśmy tylko my, że nie potrafimy już tworzyć trwałych związków międzyludzkich :)
Kurczę, nawet nie wiesz, jak ta historia pokrywa się z moją, przynajmniej do zakończenia pierwszej klasy gimnazjum.
Najlepsze są gimnazja w niewielkich miasteczkach, nie znajdziesz tam dresów czy lanserów, może w śladowych ilościach, za to poziom nauczania jest często bardzo wysoki i nauczycielom naprawdę zależy na tym, byśmy osiągali wysokie wyniki, nie zabijając się przy tym.
Boże, co to musiało być za gimnazjum! Może moja szkoła jest inna, ale naprawdę, lincz na to, że się uczy? Strach, przed zgłaszaniem się na lekcji i celowe dostawanie złych ocen? Myślałam, że taki rzeczy tylko w książkach, naprawdę współczuję.
Brawo, brawo, braaawo XD
Wiadomo, że każdy będzie najbardziej wychwalał swoją własną dziedzinę, w której jest dobry, ale moim zdaniem o wiele wyżej powinny być cenione te niewyuczane, do których talent jest niezbędny. Szkoda, że sztuka jest uważana w dzisiejszych czasach za coś trywialnego - kiedyś przecież była podstawowym elementem wykształcenia, czymś niezbędnym w życiu każdego inteligentnego człowieka...
UsuńWiele razy miałam poważne rozmowy z nauczycielami bo wszyscy wiedzieli, że specjalnie nic nie piszę żeby dostać jedynkę, jeszcze nie chcieli mi ich stawiać, upierając się, że ja to przecież umiem :P
Dlatego poszłam do jednego z najlepszych liceów w moim mieście, żeby tam w końcu były osoby ZDOLNE, które za friko mają dobre oceny - dzięki temu uwolniłam się od łatki kujona, którym podobnie jak Ty nigdy nie byłam. Choć ja miałam jeszcze ten mankament, że uwielbiałam historię i dostałam się do najlepszej 30 w kraju w jednym konkursie historycznym. Pamiętam jak dziś sytuację gdy w wyniku pomyłki poszła informacja, że jednak nie jestem zwolniona z egzaminu humanistycznego - ta radość w klasie, że jednak będę go pisać..
OdpowiedzUsuńno cóż - było minęło - ja przynajmniej jestem w towarzystwie postrzegana jako osoba oczytana i inteligentna, bo mam wiedzę z ogółu świata, a na resztę klasę mogę tylko pobłażliwie patrzeć, gdy nie wiedzą co jest stolicą Hiszpanii ;).
LUDZIE WIELCY ZAWSZE MAJĄ POD GÓRKĘ :P
Pamiętam jak raz cała klasa zmówiła się przeciwko mnie i powiedzieli mi, że zrywamy się CAŁĄ KLASĄ ze szkoły. Odprowadzili mnie na pociąg, a sami wrócili na lekcje. Potem panowała wielka radość, jak wychowawczyni powiedziała, że zadzwoni do moich rodziców, że wagarowałam...
UsuńO matko, nie wierzę .-.
UsuńSerio.
UsuńDziś odebrałam już jeden telefon, w ten weekend coś już ruszy, pierwsze spotkanie;) no i pod koniec listopada na pewno napiszę na blogu co i jak tam się kręci;) Właśnie a jak tam Twój wyjazd do UK?
OdpowiedzUsuńTermin składania aplikacji na studia w UK mija 15 stycznia. Muszę mieć oceny przewidywane (o te się nie martwię, bo spełniam wymagania nawet na Oxford, chociaż się tam nie wybieram, ale tak nieskromnie powiem :>), rekomendację od nauczyciela (o to też się nie martwię, bo w praktyce pisanie referencji zazwyczaj polega na tym, że uczeń musi ją przygotować sam, a nauczyciel tylko podpisuje) oraz list motywacyjny, coś w stylu CV, w którym mam zareklamować swoją osobę, jakoś udowodnić uczelni, że powinna mnie wybrać - to jest najtrudniejsze, bo trzeba po prostu trafić w gust danej szkoły - jedni mnają taki profil wymarzonego studenta, drudzy inny. w każdym razie niebawem muszę to napisać i to jest tak naprawdę decydujący czynnik, jak mi to wyjdzie :)
UsuńW marcu powinnam już wiedzieć, czy komuś się spodobałam czy nie - dostanę (lub nie) oferty z konkretnych szkoł, w których to postawią mi warunek: proszę dostać tyle a tyle z matury. Jeśli to spełnię, dostanę się, jeśli nie to nie. Wyniki matur na początku lipca, więc z tym też momentem wszystko się rozstrzygnie.
Bardzo dziwnie z ich strony, że tak Cię traktowali. Ja pamiętam z WOK-u miałam pięć, ale sztuka jako sztuka w formie malarstwa itd ogranicza się u mnie tylko do wiedzy pobranej z tej lekcji czy choćby z historii, którą bardzo lubię. Mnie chyba z resztą wiesz interesuje sztuka w formie muzycznej, ale nie w stylu Vivaldi, ale w formie Debussy - jakoś tak lubię francuską muzykę no a on był przecież przedstawiciel impresjonizmu;) Ja to podziwiam ludzi uzdolnionych plastycznie, sama bym tak chciała - tyle;)
OdpowiedzUsuńWiesz dużo jest takich historii, sam Marshall do którego się odwołuję w ostatnich postach. Kim był? Nikim, bili go, mało nie umarł po jednym z pobić, nie ukończył liceum, nie miał gdzie mieszkać a dziś? Ma fortunę i miliony fanów, tacy ludzie to autorytety.
Ja jeśli chodzi o muzykę to dopiero ta XXwieczna jest w moim kręgu zainteresowań. Za to w kwestii sztuki pełna gama wieków, chociaż mam swoje ulubione okresy i nurty jak na przykład romantyzm i rokoko :)
UsuńJakbym trochę czytała o sobie, tyle, że ja przejmowałam się tym całym linczem, ale z drugiej strony zawsze wiedziałam, że dobrze robię. Nauka jest ważna, i może rzeczywiście system nauczania mamy taki, że mało co nam sę przyda w życiu, ale czy ktoś powiedział, że od razu musi się przydać w praktyce? Wszak sama wiedza jest ważna.
OdpowiedzUsuńOczywiście, moim zdaniem wiedza jest bardzo ważna. Nie jestem z tych rewolucjonistów, co to uważają że w szkole powinni uczyć wypełniać PITy i płacić rachunki za wodę i gaz. Moim zdaniem byłoby lepiej po prostu jakby od początku kształcono w jakimś konkretnym kierunku a dobrze (doprowadziłaby do tego możliwość wyboru przedmiotów indywidualnie, jak w Stanach), zamiast robienia zbyt wielu rzeczy a zbyt pobieżnie.
UsuńWszędzie widzę komentarze (nie tylko u Ciebie na blogu), że gimnazja są niepotrzebne, ze ich utworzenie było pomyłką. Ale za pomyłki trzeba płacić, a z roku na rok nie można nagle znowu zmienić systemu edukacji. Nie wiem, co wymyślą w związku z tym. Pewnie nic, no ale.
OdpowiedzUsuńWracając do tematu przewodniego. Też w podstawówce i gimnazjum nie musiałam się uczyć, a miałam bardzo dobre oceny, tylko że mnie nie linczowali tak bardzo, bo niektórzy widzieli, że jestem zdolna, a nie tępa, jak niektórzy z mojej klasy, którzy siedzą, siedzę i nic nie mogą zrozumieć.
I wcale nie uważam, że studia prawnicze są pójściem po najmniejszej linii oporu, bo jednak trzeba się na nich uczyć mnóstwa konkretnych rzeczy na pamięć: ustawy, akty, itp., co nie zawsze należy do najłatwiejszych.
Moim zdaniem każdy ma prawo do swojej opinii i jest oczywistym, że każdy samolubnie uważa, że jego jest najlepsza, co tak naprawdę obiektywnie w wielu przypadkach bardzo często stwierdzić. Nie mam zamiaru z nikim debatować o wyższości sztuki nad matematyką na przykład, bo dla mnie to jest OCZYWISTE, bo ja tę sztukę kocham. Na tej samej zasadzie dla każdego matematyka jego profesja jest najpiękniejsza i najszlachetniejsza. Jakbym chciała spojrzeć na to wszystko obiektywnie, są ludzie, którzy rodzą się z talentem do czegoś (i może to być zarówno talent artystyczny jak i matematyczny), jak i ludzie, których jedyną umiejętnością jest zakuwanie, a jedynym motywem wyboru kierunku chęć szybkiego wzbogacenia się po studiach, słowem HAJS. I tak jest z większością moich znajomych podających na prawo i ekonomię, dlatego tak napiętnowałam te dwie konkretne dziedziny, chociaż nie wątpię, że trzeba się tam dużo uczyć - bo wszędzie trzeba.
UsuńMoże "po najmniejszej linii oporu" to w tym przypadku złe sformułowanie, ale mam nadzieję, że teraz wszystko jest już jasne :)
Opinie opiniami. Aą tolerowane, bo każdy może mieć swoją własną, wyrobioną na podstawie własnych doświadczeń, tylko problem w tym, że niektórzy nie umieją wyrazić tylko opinii, a od razu kogoś krytykują lub obrażają. Nie wiem, dlaczego tacy są, ale są i nie przemówi się im do rozsądku.
UsuńOkej, już teraz rozumiem Twój punkt widzenia. Sama studiuję ekonomię i czasem samo wkucie nie przynosi zbyt wiele efektu, bo niektórych rzeczy nie wystarczy wykuć na pamięć, ale też trzeba je zrozumieć i wykorzystać teorię w praktyce.
To smutne, jak ktoś ma tylko jeden sposób na obronę swoich racji - bezwzględny atak i krytyka wszystkiego, co jest wokół. Osobiście bardzo cenię ludzi, którzy potrafią w racjonalny sposób wyrazić swoje zdanie i również wysłuchać innych. Nie trzeba się od razu zgadzać - ja jestem na przykład przekonana, że nie ważne jak ktoś by się mądrze i elokwentnie wypowiadał, to nie zdoła mnie przekonać do słuchania Lady Gagi, ale mimo wszystko, jestem zawsze gotowa na dyskusję z takimi osobami, ponieważ wydaje mi się, że ja sama potrafię to robić - przynajmniej się staram.
UsuńJa uczyłam się zawsze dla siebie. W szkołach rozpościerana jest zbyt duża presja na to, co się powinno, trudno byłoby przy takim podejściu usatysfakcjonowanym z siebie. W gimnazjum jak na końcowym egzaminie brakło Ci 2 pkt do 100 to też znaczyło, że musisz jeszcze poćwiczyć, że coś jest jeszcze nie tak... ;/
OdpowiedzUsuńJa też się uczę dla siebie. Oceny nie są dla mnie najważniejszym wyznacznikiem mojej wiedzy, chociaż miło dostaje się piątki. Ale żałośni są dla mnie ludzie, których jedyną życiową aspiracją jest wybłaganie u wszystkich nauczycieli szóstek na koniec roku...
UsuńOsobiście tylko przez jeden rok nauki (bodajże 1 klasa gimnazjum) byłam gnębiona przez "kolegów" z klasy. Co prawda, nie przez dobre oceny, bo uczyłam się średnio. Tak czy siak, wiem, jak inni mogą dać popalić, zwłaszcza na tym etapie nauki. Dzieciaki są bezlitosne. Na szczęście, odkąd odżyło moje życie towarzyskie, znalazłam chłopaka i wzrosła moja samoocena, przestałam przejmować się tym co mówią inni, aż w końcu ci w ogóle przestali cokolwiek gadać.
OdpowiedzUsuńMoja też wzrosła, odkąd znalazłam się w liceum wśród bardziej ambitnych, ludzi, dla których nauka nie była już "obciachem". Ale ostatnimi czasy wiele osób z mojego otoczenia zaczęło się starać, by tp poczucie własnej wartości spadło na nowo, wciąż próbując mi udowodnić, że moje zainteresowania i pasje są "gorsze" od ich życiowych celów, co moim zdaniem jest dość żałosne.
UsuńAch no to odbywa się to trochę szybciej niż z SAT-ami i ja również będę musiała mieć takie listy od nauczycieli ale z tym nie ma problemu, no co i jak dokładnie dowiem się jutro;)
OdpowiedzUsuńTrochę szybciej bo robię maturę międzynarodową, jakbym robiła polską pewnie miałabym też do zdawania jakieś testy, Highersy albo GCSE albo A-Levelsy. Mój certyfikat mnie z tego wszystkiego zwalnia. Ale za jaką cenę, chciałoby się rzec.
UsuńO tak rokoko też mi zapadło w głowie;) Choć też bym za wiele nie powiedziała;) Znaczy wiesz, ja ogólnie słucham dużo muzyki współczesnej czy tej z ubiegłego wieku (choć nie ten sam typ co ty), no ale lubię też muzykę wcześniejszą, szczególnie klasyczne francuskie utwory;)
OdpowiedzUsuńJa doceniam jej znaczenie jako podwaliny tego, co dzisiaj jest dla mnie całym życiem, jednak przyznaję, że odróżnienie nawet najprostszych kompozytorów od siebie sprawiłoby mi niemały problem, bo nie bardzo się orientuję w tym zakresie. Może bardziej bym się znała jakbym poszła do tej szkoły muzycznej jako dziecko, z czego zrezygnowałam. A tak strasznie chciałam grać na fortepianie!
UsuńGimnazjum to rzeczywiście okropny pomysł, w najbardziej nerwowym okresie życia znajdujesz się nagle w zupełnie nieznanym miejscu wśród nowych twarzy. Pierwsza klasa to było dla mnie wręcz traumatyczne przeżycie. Ogólnie nie wspominam swojego gimnazjum zbyt dobrze, także ze względu na nauczycieli.
OdpowiedzUsuńTeż nigdy nie miałam problemów z nauką i choć nie doświadczałam z tego powodu takich ciężkich przeżyć, jak Ty, to jednak spotykałam się z różnymi komentarzami i zwykłą zazdrością.
Tego o Richardsie nie wiedziałam, ale rzeczywiście jest to pocieszający fakt :).
Pisał o tym w swojej autobiografii, bał się wracać ze szkoły do domu, bo codziennie go bili po drodze. w Końcu znalazł sobie jakiegoś tępego osiłka, który zgodził się chodzić do domu w zamian za odrabianie prac domowych z historii (którą Keith bardzo lubił) i miny "oprawcom" zrzedły :)
Usuń*odprowadzać go do domu
UsuńNo proszę. Jak to mówią: "co nie zabije, to wzmocni" :).
UsuńDokładnie :)
UsuńEkonomia wcale nie jest nudna, a już na pewno nie jest mało kreatywna. Jest tam masa rysunków i niedokładność nie jest tam wcale mile widziana. A prawo to w ogóle abstrakcyjna sztuka. Zresztą nie powiedziane, że ktoś, kto wybiera taki czy inny kierunek studiów, nie jest jednocześnie wspaniałym muzykiem czy malarzem. :) Po prostu ze sztuki ciężko dziś wyżyć.
OdpowiedzUsuńWiesz, jak z perspektywy czasu patrzę na lata, które spędziłam w szkole, to przyznam, że głupia jak but byłam, że się tyle uczyłam. Bo równie dobrze mogłam sobie jechać na trójeczkach, maturę i tak bym dobrze zdała, na studia też bym się dostała, a przynajmniej miałabym coś od życia. Na sranie komu oceny? -.- Najważniejsze to zdać dobrze maturę, bo to ona jest kluczem do sukcesu, a oceny wcale nie odzwierciedlają wiedzy i inteligencji. Zrozumiałam to kilka lat po fakcie, ale jednak.
Teraz z zazdrością patrzę na profile znajomych na facebooku, którzy wcale orłami w szkole nie byli, a jednak sobie poradzili i wcale źle im nie jest.
Zgadzam się z Tobą jeśli ktoś jest w polskiej szkole - u mnie wszystko wygląda inaczej, a matura zdawana w maju zazwyczaj jest ledwie połową sukcesu. Ze sztuki ciężko jest wyżyć w Polsce, są miejsca i mentalności ludzkie które wciąż doceniają jej potęgę. I nie wątpię, wszędzie trzeba się uczyć, na każdym kierunku jest ciężko, jednak dla mnie godni pożałowania są ci, których jedynym motywem wyboru studiów są pieniądze... Owszem, pieniądze są potrzebne, ale zazwyczaj za posiadanie ich nadmiaru płaci się zbyt wielką cenę.
UsuńW mojej klasie, w liceum jest strasznie. Mam wrażenie, że nikomu na niczym nie zależy, byle zdać, byle to liceum skończyć, nie liczy się matura ani studia, ani nic innego. Tak bardzo mnie to irytuje. Do mnie na szczęście, nie została przypięta łatka kujona, choć od zawsze miałam dobre oceny, jednak przychodziły mi one z wielką łatwością, nigdy nie stawiałam ich nad przyjaciół czy jakieś zabawy, ale cóż. Szkoła, wykształcenie, dostanie się na dobre studia, są dla mnie ogromne ważne, nie zamierzam tego ukrywać i nigdy nie ukrywałam.
OdpowiedzUsuńDla mnie ma to takie samo znaczenie. I cóż, jeśli trzeba zapłacić za to taką cenę, niech będzie. W liceum odzyskałam życie towarzyskie, także zasmakowałam tego trochę, ale nigdy nie przedłożyłam ponad obowiązki szkolne.
UsuńWiesz co, kujon czy nie, najważniejszym jest, żebyś nigdy nie straciła wiary w siebie i swoje możliwości. Ludzie ci pewnie ubliżają, bo wiele by oddali, żeby być choć w połowie tak wykształconym jak ty. Spójrz na siebie, na swoje posty, na to jak piszesz. Możesz być z siebie dumna i wierzę, że daleko zajdziesz. A ci, co ci tak ubliżali będą się rozmnażać jak króliki i prosić o pomoc społeczną, bo na nic więcej nie wpadną. :>
OdpowiedzUsuńZapomniałam powiadomić, że cię nominowałam do zabawy! I proszę mi tu nie zgrzytać zębami, tylko odpowiedzieć na pytania.
UsuńEj, weź no bo jeszcze w jakiś samozachwyt popadnę i co będzie :P
UsuńNo nie ma nic za darmo;) Hehe;)
OdpowiedzUsuńJa też jak zacznę SAT-y będę musiała zdać TOEFL, sprawdzający znajomość języka angielskiego chyba, że uzyskam wysoki wynik z matury, ale gdybym miała zdane FCE to bym nie musiała;)
Mi się tak strasznie FCE nie chciało zdawać, a później tych kolejnych, że nic nie zdałam uważając, że to strata pieniędzy, ale na szczęście moja matura wystarcza :)
UsuńJa ogólnie zawsze miałam mały ciągot do sztuki. Do muzyki owszem to chleb codzienny, do obrazów, do malarstwa mniej, choć zawsze pragnęłam umieć rysować tak jak ty grać na fortepianie. Pamiętam nie raz zaglądałam do książek, z tzw. naukami rysowania przedmiotów czy ludzi, zauważyłam, ze z czasem idzie w sobie wiele wypracować, ale jednak trzeba mieć do tego talent;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście wiele można wyćwiczyć, ale ja jestem również zdania, że do tego talent jest niezbędny. To nie jest rysunek architektoniczny, to trochę jak szósty zmysł.
UsuńW podstawówce miałam problem z tym, że posiadałam wiedzę, więc inne dzieciaki nie wstydziły się mi tego wytknąć, moje dobre oceny zawsze ich denerwowały. Za to w liceum moje otoczenie poszło w drugą stronę - ludzie posuwali się do kłamstw, podlizywania, byli bardzo zdesperowani, aby tylko mieć wyższą ocenę. Dobrze, że przynajmniej na razie na studiach tego nie widzę.
OdpowiedzUsuńTaaak, u mnie w liceum jest dokładnie to samo. Najbardziej nienawidzę tego podlizywania, jak można tak nisko upaść?
UsuńWiesz co, wydaje mi się, że najważniejsze, że jakoś sobie z tym radzisz. A że udało się dopiero w liceum - lepiej późno niż później, bo znam osoby, które traumę z okresu podstawówka/gimnazjum przeżywają do teraz, będąc na studiach, chociaż na uczelni nic złego się nie dzieje, są lubiani, akceptowani. Ale to wszystko gdzieś w nich siedzi.
OdpowiedzUsuńChyba strasznie bym się obawiała studiów, gdyby nie to, że teraz sobie z tym poradziłam...
Usuń"w klasie wytworzyła się nieciekawa atmosfera, w której wszyscy gotowi są się nawzajem pozabijać, byleby po trupach dotrzeć do swojego celu" - jakie to cele? przecież sami procujemy na swoje osiągnięcia, szczególnie jeśli o maturę chodzi.
OdpowiedzUsuńWiększość aplikuje za granicę na te same uczelnie - tamci nie wezmą dwóch osób z jednej szkoły. Dlatego rywalizacja rzeczywiście jest.
Usuń4 osoba! :D Odpowiedziałam już.
OdpowiedzUsuń