O muzyce dla muzyki


"As far as my solo record, I don't want a gold record or anything, I'm happy to be small and to have the people appreciate the music who really like me for being me." 
 John Frusciante
 O Red Hot Chili Peppers zapewne słyszał każdy z Was. Ci, którzy są ze mną dłużej, zapewne słyszeli również,  jak wielką rolę w moim życiu ten zespół odegrał. Moje poglądy na muzykę uległy radykalnej zmianie na ich koncercie przed pięciu laty, dzięki czemu stała się ona jednym z centralnych punktów mojego życia - rzeczą wręcz niezbędną. Już wówczas jednak, jako rockowy ignorant, kompletny, muzyczny laik zwróciłam uwagę na niesamowitą pasję, z jaką gra gitarzysta grupy - John Frusciante. Wchodząc na chorzowski stadion trzeciego lipca 2007 roku byłam kompletnie nieświadomą siły muzyki fanką najnowszych radiowych hitów i Christiny Aguilery. Opuściłam to miejsce jako ktoś zupełnie inny - nie za sprawą wokalu Kiedisa, niesamowitych tekstów czy nadnaturalnie profesjonalnej gry na basie - jeszcze się przecież na tym nie znałam. To Frusciante miał to coś, czym zaczarować można dosłownie każdego człowieka na świecie - szczerość i emocjonalność. 

Od zera do bohatera
Sama historia Frusciantego w tym zespole brzmi jak niesamowita bajka - nastolatek z pokojem powyklejanym plakatami swojego ukochanego zespołu, jeździ za nim na każdy koncert, jaki tylko może. Do tego dniami i nocami ćwiczy grę na gitarze, pragnąc osiągnąć perfekcję swoich idoli. Wreszcie w wieku zaledwie osiemnastu lat staje się pełnoprawnym członkiem Red Hot Chili Peppers, przebywszy drogę od ich skromnego fana, do bożyszcza tłumu. Bajkowe były jedynie początki. Zaraz po dołączeniu Johna, zespół zdobył nagłą popularność (przypadek? moim zdaniem nie). Anthony i spółka grali dla kilkudziesięciu tysięcy fanów na ogromnych scenach całego świata, chociaż zaledwie rok czy dwa wcześniej nie byli w stanie zgromadzić kompletu widzów w zapyziałym pubie na przedmieściach LA. To, co Frusciante kochał najbardziej - muzyka - w końcu zapędziło go na dno. Sława przerosła go, ponieważ nigdy nie był człowiekiem, któremu na tym zależało. Musiał opuścić zespół, bo komercyjny sukces nie był czymś, na co się pisał. Powrócił dopiero po kilku latach ocknąwszy się z narkotykowo-alkoholowego transu, który o mały włos nie zawiódł go do piachu. 

Cichy wspólnik odpowiedzialny za sukces RHCP?
John Frusciante
Solowe nagrania Johna trafiły w moje ręce na jesieni 2009 roku. Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia. Jego muzyka okazała się być nadzwyczaj oryginalna (do tej pory ciężko mi sprecyzować, jaki to właściwie gatunek) i nieobliczalna momentami. To ona sprawiła, że zaczęłam z niecierpliwością wyglądać nowego albumu Chili Peppers - chociaż muzyka Frusciantego jest zupełnie inna od tej serwowanej przez zespół, z łatwością można dostrzec kto był głównym kompozytorem. I los chciał, że właśnie wtedy nadeszła druzgocząca wiadomość o definitywnym odejściu Johna z zespołu. Po ukazaniu się pierwszej płyty z jego zastępcą utwierdziłam się w przekonaniu, kto jest odpowiedzialny za sukces RHCP. To smutne, że dostrzega to tak niewiele osób (zapewne nawet sam John jest za skromny, żeby się do tego kiedykolwiek przyznać). Nie zniknął na szczęście z rynku muzycznego, ponieważ wciąż mamy do czynienia z jego solowymi wydawnictwami. Frusciante jest jednym z niewielu muzyków, którzy nie tworzą dla pieniędzy czy sławy, a jedynie dla przyjemności. Jego artystyczne wytwory nie należą do najłatwiejszych w odbiorze, ponieważ nie są tworzone pod masową, radiową publiczność. Lubię wieczorami siadywać przy oknie i całkowicie poświęcać mu swoją uwagę - trzeba być bardzo świadomym, żeby zrozumieć, co ten człowiek ma nam do przekazania.

Na koniec polecam jeden z moich ulubionych utworów Johna, który wydany został jako dzieło formacji Ataxia, efektu współpracy Frusciantego z obecnym gitarzystą Red Hotów - Joshem Klinghofferem - sprzed ośmiu lat. Polecam każdemu, ponieważ emocje przemawiające przez tę muzykę mogą trafić do wszystkich, niezależnie od ich muzycznych upodobań. Pod tym względem muzyka Frusciantego jest uniwersalna. 

75 komentarzy:

  1. Pewnie wyjdę na zacofańca, ale nigdy nie zagłębiłam się w ich twórczość świadomie. Pewnie słyszałam jakieś utwory, ale tak, żeby czegoś posłuchać z własnej inicjatywy to nie bardzo, ale dopiszę do listy zamiarów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najnowsza twórczość Red Hotów nie wymaga już tyle zaangażowania co ta starsza, bo "I'm With You" (nowa płyta, bez Johna Frusciante) stała się prawie popem. Mimo wszystko z tego co wiem wiele z ich tekstów powstało jako wiersze Kiedisa, wokalisty, które początkowo nie miały być przekształcone na piosenki.

      W każdym razie solowa twórczość byłego gitarzysty zespołu to zupełnie inna bajka i to ją miałam na myśli pisząc, że wymaga sporego intelektualnego zaangażowania że tak powiem :)

      Usuń
    2. Więc jak już się za nich wezmę to zacznę od początku. Zdecydowanie nie jestem fanką popu, więc nie garnę się do tego typu tworów : )

      Usuń
    3. Dorobek twórczy Red Hotów to dziesięć albumów studyjnych o ile dobrze liczę. Pierwsze trzy jednak nie są zbyt wysokich lotów (przynajmniej mi nie przypada do gustu taki typ muzyki). Moim zdaniem godne polecenia są tylko te stworzone przy pomocy Frusciantego a więc (od najstarszych):
      Mother's Milk
      Blood Sugar Sex Magik
      - po tym albumie Frusciante udał się na paruletni urlop narkotykowy, koledzy w tym czasie nagrali "One Hot Minute", które znowu geniuszem nie powiewa -
      Californication
      By The Way
      Stadium Arcadium

      Zacznij więc od Mother's Milk i BSSM, jednak zdradzę Ci, że chyba ta druga, Blood Sugar Sex Magik jest najlepszą ze wszystkich :)

      Usuń
  2. Red Hot Chili Peppers to pierwszy zespół jakiego słuchałam w życiu (dosłownie, bo moja mama jest ich wielką fanką) i chętnie wracam do ich utworów, zwłaszcza tych starszych. Nowa płyta to głównie ballady, przyznam, że udało mi się przy niej przysnąć ;D Brakuje mi tam Frusciante, ale chyba trzeba się przyzwyczaić.
    Też byłam na koncercie w Chorzowie ! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa płyta od początku nie przypadała mi do gustu. Nie mam cierpliwości, by słuchać jej w całości jak na przykład "Blood Sugar Sex Magik" czy "Californication". Gitara jest teraz na dalszym planie, a za czasów Johna to brzmienie należało do charakterystycznych elementów zespołu. Na koncercie sprzed miesiąca przekonałam się, że to już nigdy nie będzie to samo. Klinghofferowi brakuje autentyczności, ponieważ Frusciantego uparcie stara się naśladować.

      Usuń
  3. RHCP słuchałam wybiórczo, więc nie walnę Ci komentarza, jak ja to ich kocham, ale..
    dowiedziałam się przynajmniej czegoś nowego z notki ;D Nie znałam historii Frusciantego, ba, nic nie wiedziałam o zespole, także.. wyedukowałaś mnie muzycznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiele mam jeszcze takich rockowych ciekawostek, bo muzyki nie tylko słucham, ale też dużo o niej czytam ;)

      Usuń
  4. Przeczytałam tytuł i skojarzyły mi się słynne słowa Barbary Białowąs: o filmie w filmie w ramach filmu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, musiałam przeczytać trzy razy, żeby wyobrazić sobie o co mogło właściwie chodzić :D

      Usuń
    2. Właśnie wszyscy się swojego czasu z tego nabijali :)

      Usuń
    3. Haha... widzę, że podkradłaś mój pomysł z pochodzeniem szablonów :) No ale cóż, papugowanie to norma :)

      Usuń
    4. Dopóki te szablony są ogólnodostępne to nie widzę w tym nic złego :)

      Usuń
    5. No tak, bo to nie jest nic złego. Niemniej jednak to jest pewien rodzaj ściągania :)

      Usuń
  5. kurczę... nie wiem jak mam to skomentować. nie będę mówić jak ja to kocham RHCP (i tak przy żadnym zespole bym tak nie zrobiła). próbuję się jakoś zabrać za ten komentarz, ale kurczę... cóż mogę powiedzieć. historię Frusciante znałam, solowe albumy przesłuchuję i nie powiem (choć jak ci pisałam - słyszałam je wcześniej, tak jak napisałaś, są całkiem inne niż twórczość jego z Red Hotami to jednak nadal bardzo dobre. wcześniej napisałaś mi, że jego muzyka skłania do przemyśleń. ja leżąc w łóżku, kiedy nikt mi nie przeszkadza, zagłębiając się w jego solowe projekty dostaję kopa. dziwne... być może jak to ujęłaś "trzeba być bardzo świadomym" ja nie jestem bardzo świadoma...


    Boze, naprawdę wybacz za ten mój chaotyczny komentarz, który i tak w sumie jest beznadziejny (-.-), ale naprawdę... nie wiem co mogłabym na ten temat powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, może po prostu na Ciebie inaczej działają jego emocje :) Mi szczególnie w nich podoba się to, że słuchając ich czuję DOKŁADNIE to samo, co czułam pewnego pochmurnego dnia w Arizonie. To jest po prostu coś silnego i trudnego do zdefiniowania. Nie potrafię mówić o tym co dzieje się w środku mnie gdy słyszę Johna podobnie jak nie potrafię ubrać w słowa tego, co się we mnie działo gdy wreszcie trafiłam do Arizony, miejsca, o którym śniłam przez tyle lat.

      Usuń
    2. być może :)
      no tak, w końcu spełniłaś marzenie, no nie? to jest takie fajne uczucie, takie, którego nie da się opisać.

      Usuń
    3. Jednak mimo tych pozytywnych skojarzeń jakbym miała opisać muzykę Johna w dwóch słowach powiedziałabym "utrata" i "tęsknota". Bo przy niej najbardziej przypominam sobie, że teraz siedzę 10 tysięcy kilometrów stamtąd.

      Usuń
    4. ale przecież kiedyś pewnie jeszcze tam pojedziesz :)

      (dobra, nijak to miało sie do jego muzyki, no ale okej XD)

      Usuń
    5. Nie no spoko :)

      No napewno. Ale boję się, że to miejsce utraci coś z tej swojej magii.

      Usuń
    6. dlaczego tak uważasz?

      Usuń
    7. Mamy nieznośną tendencję do podświadomego koloryzowania wspomnień.

      Usuń
    8. tak, zgadzam się. cóż... może kiedyś się tego oduczymy. czas pokaże.

      Usuń
  6. Widać w Tobie kobietą to pasję do tego człowieka. Widać po prostu.
    parostatkiem-w-piekny-rejs.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet nie znałam tak dokładnie jego historii, więc dzięki, dzięki, dzięki wielkie, że mi ją przybliżyłaś.
    Ah John, jakbyś wiedziała jak go uwielbiam. Pewnie tak samo jak ty, tyle, że ja nie zaangażowałam się jeszcze tak bardzo w jego solową twórczość. Jednak jako gitarzysta Red Hotów już na samym początku mi zaimponował. Cholernie go podziwiam, za skromność i zaangażowanie w muzykę. Bo trzeba dużo ćwiczyć, żeby dojść na takie szczyty jak John. To, że stali się popularni po jego dołączeniu do zespołu. Nie przypadek według mnie.
    Sądzę, że teraz dzięki Tobie jeszcze bardziej zainteresuję się jego osobą. Dziękuję.
    ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele jego solówek (szczególnie ze Stadium Arcadium) zalatuje nawet Hendrixem bym powiedziała. I rzeczywiście, ta skromność i zaagnażowanie to coś co potrafi zaimponować.

      Usuń
  8. John zaraz po Angusie z ACDC jest moim ukochanym gitarzystą. Osobiście lubię utwór “The Sides“, chociaż wolę słuchać “Dust“ (nie wiem czemu, ale szczególnie podczas jazdy samochodem). Bardzo się cieszę, że uporał się on z herionowym i kokainowym nałogiem, bo dzięki temu, że wrócił do zespołu, mamy teraz przyjemność słuchania cudownego albumu “Californication“ :)
    Bardzo Ci zazdroszczę, że mogłaś go zobaczyć na żywo :)

    W ogóle piszę ten komentarz już chyba po raz trzeci. Jak widać i blogspot ma swoje wady :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że trafiłam na kogoś, kto już wcześniej był zaznajomiony z tymi utworami :) Ja uwielbiam cały album "Automatic Writing" z którego pochodzą obydwa te utwory :)

      Usuń
  9. Bardzo ciekawie to opowiedziałaś... Ja nigdy jakoś nie zagłębiałam się w twórczość RHChP; znam pojedyncze utwory, trochę starszych, trochę nowszych i na razie nie przekonały mnie one do większego zainteresowania się zespołem. Może jeszcze nie odkryłam utworu, który by mnie przyciągnął. Chociaż po Twoim wpisie nabrałam większej ochoty na zapoznanie się z ich muzyką oraz muzyką samego Johna, co postaram się zrobić, gdy tylko zaistnieją bardziej sprzyjające warunki :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że w jakiś sposób się do tego przyczyniłam :)

      Usuń
  10. Po komentarzach widzę, że najprawdopodobniej się powtórzę - jak większość tutaj, nie zagłębiałam się w muzykę i życiorysy członków Red Hotów, jednak Ty bardzo mnie zaciekawiłaś. Aż podejrzę co nieco Wikipedii i odwiedzę YouTube, w poszukiwaniu najlepszych piosenek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tak będzie, gdy pisałam ten post. Robiłam to jednak ze świadomością, że jeśli chociaż jedna osoba dotrze dzięki mnie do twórczości tego artysty i podobnie jak ja ją pokocha, to będzie to dla mnie wielki sukces :)

      Usuń
  11. heh. Fajnie, że niektórzy mają dogodność spełniania marzeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż ciężko uwierzyć, że coś takiego wydarzyło się naprawdę.

      Usuń
  12. Co za pasja bije z tego postu :) Właśnie to jest imponujące - że robi to tylko dla przyjemności...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dzisiejszych czasach to niestety ze świecą takich szukać.

      Usuń
  13. Nie słucham jakoś specjalnie, chociaż lubię, nie powiem, że nie. Lubię, szanuję, doceniam i przykro było, gdy się dowiedziałam, że odszedł. Ale nie to, co o nim pisałaś mnie urzekło, a Twoja pasja, Twoje zaangażowanie, które bije z tego postu. To również coś niesamowitego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nie jestem w stanie powiedzieć, kto jest moim ulubionym wykonawcą, zespołem. Jest tak wiele tak różnych, które cenię. O Johnie jednak mogę powiedzieć bez zastanowienia, że z pewnością jest tym, który najbardziej mnie porusza. Zupełnie jakby pisał piosenki specjalnie na moje zamówienie, bo są takie, jakie napisałabym sama, gdybym była choć trochę umuzykalniona :)

      Usuń
  14. Lubię to zaangażowanie z którym piszesz. Ahh ci Red Hoci. Lubię ich, ale nie znałam tej historii.

    OdpowiedzUsuń
  15. pasja bije z tego postu na kilometr :D odnośnie Rhcp to ja swojego czasu miałam na nich fazę, potrafiłam przez kilka dni w kółko słuchać tych piosenek, nadal niektóre mam zgrane na telefonie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeden z takich zespołów dla mnie, na które nie potrzeba faz :D

      Usuń
    2. ja mam tak z moim happysadem. co dziwniejsze, jest taką moją... oazą spokoju. Jak się czegoś boję, jak czegoś nie jestem pewna... Wkładam słuchawki, włączam byle jaką piosenkę i już się uspokajam.

      Usuń
    3. To ja mam różnych wykonawców na różne nastroje/stany :)

      Usuń
  16. Doskonale rozumiem jak koncert może zmienić człowieka. Mnie co prawda jeszcze żaden nie zmienił w tym stopniu co Ciebie, ale dzięki koncertom na nowo odkryłam zespoły, które już długo istnieją na rynku, a nigdy mnie nie intrygowały.
    I tak dzięki koncertom pokochałam Kazika, Strachy na Lachy, Lao Che (!!), Akurat (ale to stare, z Kłaptoczem) i T.Love. Na razie są to tylko zespoły polskie, bo na zagraniczne albo nie mam okazji pójść, albo kasy albo z kim ;).
    Ale muzyka ma w sobie jakiś pierwiastek niesamowitości, ponieważ ja zazwyczaj odkrywam ją właśnie 'przez przypadek' - nie po przesłuchaniu na Youtubie pokochuję muzykę danego zespołu, ale właśnie dopiero na koncercie, dopiero po przeczytaniu o nich książki, gdzie widać całe tło ich twórczości, albo dopiero po.. oglądnięciu filmu! Kocham filmy biograficzne - i tylko dlatego poszłam na film o The Doorsach (no i nie było nic innego w kinie w tym dniu ;)). Bez pamięci zakochałam się w Morrisonie i jego twórczości..
    W związku z tym uwielbiam ten post! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię większość z wymienionych przez Ciebie polskich zespołów. Z nich wszystkich na żywo widziałam tylko Kazika (z Kultem) i powiem Ci, że pomimo całego szacunku i uwielbienia dla jego muzyki, ten koncert mnie nie powalił. Cóż, jeśli musiał grać na darmowym festynie na zakończenie lata, a na widowni byli rodzice z dziećmi...

      Nie wiedziałam tego filmu, ale mam na DVD więc z pewnością obejrzę :) Z biograficznych uwielbiam "Walk the Line" o Johnnym Cashu.

      Usuń
  17. Miło jest wspominać taki muzyczny przełom... Dużo nam mówi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda :) Niby to tylko upodobanie, ale mi to odmieniło całe spojrzenie na świat :)

      Usuń
    2. Dobrze wiedzieć skąd zaczyna się "nasza historia" :)

      Usuń
  18. Z ręką na sercu - nigdy ich nie słuchałam. Naprawdę, choć wydaje się to co najmniej dziwne. Po prostu nie ciągnie mnie do nich nic. Ale znam takie muzyczne przełomy, można po nich zobaczyć, jak człowiek się zmienia.
    Chciałabym pisać o moich pasjach z takim zaangażowaniem, z jakim Ty piszesz o swoich :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to, że tak wiele osób widzi jaką pasję żywię do tego tematu :)

      Usuń
  19. Jeśli chodzi o Red Hot Chili Peppers to muszę przyznać, że zaczęłam ich słuchać niedawno. Któregoś czerwcowego dnia spotkałam z kolegą, po rutynowym kopaniu piłeczki. Siedzieliśmy przed domem Mony i rozmawialiśmy o muzyce rockowej, i jej bohaterach. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami dotyczących zespołów grające różne gatunki rocka: począwszy od rocka hippisowskiego i progresywnego po rock garażowy i alternatywny. W międzyczasie słuchaliśmy właśnie Czerwonych Papryczek (głównie utworów z płyty "By the Way"). Dotychczas nie miałam okazji ich słuchać, ale to co mnie urzekło najbardziej to zdecydowanie gra Frusciantego. Ten facet i to co wyprawiał z gitarą było dla mnie niesamowitym przeżyciem, kiedy przelewał swoją duszę na struny gitary. Jego energia, pasja i poświęcenie do tego co robi jest dla mnie pełne podziwu, mimo iż, niedawno zaznajomiłam się z jego twórczością.

    Największą rolę w moim życiu odegrał zespół Led Zeppelin. Jest to kamień milowy mojej rockowej przygody. Prawie dwa lata temu płyta BBC Sessions (nagrania dla radia BBC z '69 i '71 wydane w 1997 roku) sprawiła, że mój gust muzyczny zmienił się diametralnie. Dzięki tej płycie poznałam wielu muzycznych geniuszy, zagłębiłam się w historię muzyki, czytając książki i artykuły oraz analizując teksty piosenek. I wiesz, muszę przyznać, że nie żałuję tego czasu, który spędziłam robiąc właśnie to. Sprawił, że w pewnych sferach życia zmieniłam postrzeganie świata na lepsze, niż kiedyś :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, nareszcie powracają Twoje wyczerpujące komentarze :* Za odpisanie Ci na last.fm zabieram się od dłuższego czasu, ale mam strasznego lenia w tyłku, może zrobię to w weekend, wybacz :)

      Użyłaś genialnego sformułowania na określenie gry Johna - przelewa duszę na struny gitary - to dokładnie to, co widać po tym człowieku. To nie jest zwykła gra, akordy, chwyty - tam działają rzeczy wyższe. Sam Frusciante powiedział kiedyś, że jak ktoś będzie doskonały technicznie, ale nie będzie potrafił przekazać emocjonalnego bagażu, to nie osiągnie perfekcji.

      I to też jest ciekawe - niby tylko zmiana w gatunku muzycznym, ale również idąca za tym zmiana w całym światopoglądzie - rozumiem, że u Ciebie wyglądało to podobnie. Ciekawa sprawa.

      Usuń
    2. Owszem, teraz mam wystarczająco dużo czasu (skończyłam podróżować po mojej Lubelszczyźnie i nie tylko), więc nie pozostaje mi nic innego jak wyczerpująco odpowiadać.

      Zgadzam się z komentarzem Johna. Cóż z tego, że potrafisz zagrać bezbłędnie milion pięćset sto dziewięćset rozmaitych akordów. Przecież to nie o to chodzi. Jeden z moich ulubionych gitarzystów, Jack White powiedział, że perfekcja tak naprawdę jest nudna. Coś w tym jest. The White Stripes i jego dobre projekty nie opierają się na tyle skomplikowanych solówkach czy riffach. Sama w sobie muzyka jest eksperymentem, wyłapywanie i szukaniem. Tak naprawdę niezależnie od dziedziny, możemy jedynie dążyć do ideału, ale nim zostać. Jeden z gitarzystów heavy metalowych i hard rockowych lat osiemdziesiątych - Steve Vai charakteryzuje się bardzo szybką grą na gitarze. Na swój sposób lubię jego grę, szczególnie w momentach kiedy potrzebuję szybkiego zasttrzyku adrenaliny do pracy i nadrobienia zaległości, jest właśnie minus. Może za bardzo się czepiam, ale ta szybka gra po pewnym czasie (przynajmniej mnie) zanudza. Tak jak mówiłam, ciekawe, trudne i szybkie schematy gitarowe są czymś niesamowitym, ale to już jest ta perfekcja, którą owszem doceniam, ale to nie jest to samo, kiedy słucham przykładowo Blackmore'a z Deep Purple, którego gra jest bardziej prosta i nieskomplikowana, niż w przypadku Vai, a bardziej wyczuwam w niej oddanie do muzyki (na przykład w MSG w Nowym Yorku, 1973 wykonując utwór "Strange Kind of Woman"). Zdaję sobie sprawę, że ktoś może mieć inne zdanie, ale to jest moje subiektywne zdanie o muzycznej perfekcji.

      Muzyka u mnie sprawiła, że stałam się bardziej tolerancyjna na różne sprawy, nie słucham tylko jednego podgatunku muzyki np. hard rocka, tylko przykładowo rocka alternatywnego lub folk rocka, którego gra Bon Iver (jeden z moich ulubionych wykonawców, ten facet ma w sobie to coś, polecam). Znając różne historyczne daty łączyłam z muzycznymi wydarzeniami, tworząc w głowie coś na podobieństwo mapy np. czasy rewolucji hippisowskiej, równouprawnienie dla czarnoskórych, gejów, lesbijek i kobiet, Johnem F. Kennedy łączyły mi się z wydaniem płyt Beatlesów, stworzeniem grupy The Doors, gigantycznym festiwalem w Woodstock. Oj tak, bardzo ciekawa sprawa :)

      Usuń
    3. Przepraszam za błędy interpunkcyjne i literówki. Wyjątkowo zapomniałam poddać komentarz korekcie :/

      Usuń
    4. Właśnie - sam Jack White nie gra ani nie śpiewa perfkcyjnie, ale własnie to chyba sprawia, że jego muzyka jest taka niesamowita.
      I ja miałam podobnie z tymi wydarzeniami historycnymi ;)

      Usuń
  20. Pewnie wyjdę na skończoną ignorantkę, ale moja znajomość muzyki Red Hotów ogranicza się do kilku najbardziej znanych piosenek i to tylko dlatego, że często znajdują się w przeróżnych zestawieniach muzyki rockowej. A tak naprawdę lubię... może jedną, dwie piosenki, reszta z tych, które znam, jest raczej nie w moim stylu. Sam Frusciante też mnie nigdy nie interesował, choć historię jego działalności z zespołem znam dość dobrze, a to za sprawą byłego przyjaciela, z którym co prawda nie mam już kontaktu, a który był zawsze jego wielkim fanem. I dzięki temu zauważyłam jedną rzecz, która bardzo mi się podoba — ludzie nie traktuję Johna po prostu jako idola, którego plakaty się wiesza na ścianach, ale jako swoisty autorytet, życiową inspirację. Dobrze, że są jeszcze artyści, którzy potrafią tak wpływać na ludzi. Sama mam kilku takich ludzi, którzy są dla mnie inspiracją, więc chyba trochę rozumiem jak to jest. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, to też mi się podoba, że to nie jest zwykły "selebritis".

      Usuń
  21. Bardzo lubię Red Hotów, ale najbardziej w ich muzyce fascynuje mnie bas. Flea jest po prostu mistrzem. A ja uwielbiam brzmienie gitary basowej, toteż RHCP w ten właśnie sposób mnie kupili.
    Co do Johna... Jego historia bardzo przypomina mi Izzy'ego Stradlina z Guns N' Roses.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście bas jest wybitny w ich przypadku. Flea chyba nie mógł by być nikim zastąpiony, chyba że zespół całkowicie by zmienił styl gry.

      Usuń
  22. To rzeczywiście niesamowite, że fan staje się gwiazdą. Przecież to spełnienie największych marzeń! Niestety wiele osób nie radzi sobie ze sławą i albo zaczyna ćpać albo pić albo staje się taka purchawą, że już nie ćwiczy i staje się coraz gorszy. Nigdy nie słuchałam jego muzyki ani jego historii ale szczerze mówiąc zachęciłaś mnie.
    Poszłam na koncert zespołu Ptaky kiedyś i ten zespół też zmienił moje życie, teraz nie wyobrażam sobie życia bez ich muzyki. A również zaczęło się od koncertu, na który trafiłam przypadkiem. Teraz mam ich płyty i kocham ich po prostu. Czasami tak się zdarza, że tylko jeden moment, kilka godzin, zmienia nas od początku do końca.
    Pozdrawiam
    [wykrzyknikami]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na Red Hotów też trafiłam trochę przypadkiem, bo tata mnie praktycznie zmusił do tego koncertu w 2007. Haha, zawsze myślałam że to dzieciaki muszą błagać rodziców o powolenie na wyjście na koncert.

      Usuń
  23. Sama nie mam pojęcia, co przekonało mnie do zespołów, których jestem fanką. Oczywiście, może to być właśnie wokal, teksty, bas, perkusja, whatever. Znam jednak takie grupy, które mogłyby idealnie trafić w moje rzekome gusta muzyczne, a wcale ich nie słucham. Przysłuchiwałam się kiedyś choćby Kasabian i myślałam, że mogłabym ich lubić, ale nie wiadomo dlaczego, wcale tak nie jest. Nie mam pojęcia, czy mnie zrozumiesz. :P
    Red Hoci? Czemu nie, ale dla mnie to po prostu jedna z wielu kapel, których mogę osłuchać raz na jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem mniej więcej o co chodzi, chociaż sam Kasabian kocham :)

      Usuń
  24. Napisałam nowy post, tym razem bardzo osobisty, w formie listu, bo tylko tak mogłam coś wyrazić, generalnie dla osób nie wtajemniczonych może być zagmatwany, nie zrozumiały, ale ja się przy nim spełniłam;)
    parostatkiem-w-piekny-rejs.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  25. miło widzieć, że masz tak wspaniałą pasję.
    egoistycznaa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń